O tworzeniu pojęć klasowych oraz teoriach adekwatnych, kulawych i skaczących – Leon Petrażycki
Fragment książki Leona Petrażyckiego WSTĘP DO NAUKI PRAWA I MORALNOŚCI
Rozdział III
O TWORZENIU POJĘĆ I TEORII OGÓLNYCH
§ 4. Tradycyjne metody tworzenia pojęcia prawa i innych pojęć ogólnych
Poza nieporozumieniem co do sfery istnienia zjawisk prawnych oraz nieznajomością właściwej metody ich badania, stworzenie naukowej teorii prawa doznaje stąd jeszcze przeszkody, że panuje dotychczas niejasność co do właściwych metod tworzenia pojęć i teorii ogólnych i stosuje się tu, zwłaszcza przy tworzeniu pojęcia prawa i innych pojęć ogólnych, zabiegi, nie nadające się zupełnie do rozstrzygnięcia tych zagadnień w sposób naukowy.
Nie są to zresztą nieporozumienia występujące tylko w nauce prawa; zachodzą one również w innych dziedzinach badania, hamując rozwój całego szeregu nauk, a dają się odczuć najsilniej w naukach tak zwanych humanistycznych i społecznych: w nauce o moralności (etyce), o zjawiskach estetycznych (estetyce), o społeczeństwie (socjologii), o gospodarstwie społecznym (ekonomii politycznej), o państwie i innych zjawiskach społeczno-psychicznych. We wszystkich tych naukach panuje dokoła ich pojęć ogólnych taki sam niemal chaos, niepewność i walka, jak w nauce o prawie: w szczególności moraliści wciąż jeszcze „szukają definicji swego pojęcia moralności”, i tak samo trudzą się dotąd, również bez wyniku, estetycy nad pojęciem zjawiska estetycznego, socjologowie — nad pojęciem społeczeństwa, ekonomiści — nad pojęciem gospodarstwa, teoretycy państwa — nad pojęciem państwa itd.
Pragnąc zrozumieć istotę tych sporów, usiłowań i niepowodzeń oraz zająć stanowisko świadomie krytyczne wobec odpowiedniej literatury w dziedzinie prawa i innych nauk, należy wyjaśnić, na czym polegają tradycyjne metody tworzenia pojęć ogólnych. Istoty tych metod, jak się to okaże z dalszego wykładu, nie uświadamiają sobie w znacznym stopniu nawet sami badacze, którzy je stosują.
Sądzi się zwykle, że chcąc utworzyć pojęcie prawa, należy dokonać przeglądu zjawisk prawnych, porównać je między sobą w celu znalezienia cech wspólnych im wszystkim, a następnie porównać je z innymi zjawiskami, zwłaszcza zaś pokrewnymi, aby wyodrębnić spomiędzy ogółu cech wspólnych takie, które by były zarazem specyficzne dla zjawisk prawnych (przy tym w myśl tradycji usiłuje się zwykle znaleźć cechy odróżniające prawo od „obyczajów”, moralności i religii, por. wyżej str. 36, uw.); zjawisko to występuje mutatis mutandis i przy tworzeniu innych pojęć ogólnych w dziedzinie prawa. Podobnie moraliści, teoretycy państwa, ekonomiści itp. przy określaniu swoich pojęć centralnych i innych wychodzą zwykle z założenia, że należy zbierać i oglądać odpowiednie przedmioty dla znalezienia cech im wszystkim wspólnych itd. — i postępowanie to od-powiada doktrynie o tworzeniu pojęć ogólnych przez abstrakcję, powtarzanej tradycyjnie w popularnych podręcznikach logiki.
Mimo jednak że pogląd ten cieszy się powszechnym uznaniem w różnych dziedzinach nauki i poparciem odwiecznej tradycji, trzeba go uznać za niemożliwy do przyjęcia, a to z kilku ważnych względów.
Przede wszystkim reguła wymagająca przejrzenia przedmiotów, podpadających pod pojęcia ogólne, które tworzymy, i stwierdzenia w nich wszystkich cech jednakowych, stawia wymaganie niewykonalne i nie do pomyślenia ze względu na samą naturę pojęć ogólnych i klas.
Przez pojęcie ogólne czyli klasowe należy rozumieć ideę przedmiotów, które posiadają pewne cechy, to znaczy ideę tego wszystkiego, co daje się pomyśleć, jako posiadające określone cechy. Przez klasę (dział, rodzaj, gatunek itp.) należy rozumieć przedmioty odpowiadające takiej idei, tj. wszystkie przedmioty (rzeczy, zjawiska itd.), które posiadają lub mogą być pomyślane jako posiadające dane cechy. Np. idea wszystkich przedmiotów, mających białą barwę, stanowi pojęcie klasowe, mianowicie pojęcie klasy przedmiotów białych. A składają się na tę klasę wszystkie przedmioty, które tę barwę posiadają lub mogą być pomyślane jako tę barwę posiadające.
Nie należy sądzić, że pojęcia klasowe obejmują tylko przedmioty istniejące realnie, że zatem same klasy stanowią przedmioty realne, składające się z mniej lub więcej licznych przedmiotów jednostkowych. Przeciwnie, wiele pojęć klasowych obejmuje nawet wyłącznie przedmioty, które dają się tylko pomyśleć, a w naturze wcale nie istnieją. Takie są np. pojęcia geometrii: linie proste lub równoległe, koła, stożki itp. w znaczeniu geometrycznym, są to przedmioty możliwe do pomyślenia, lecz bynajmniej nie realne.
Co się zaś tyczy tych pojęć klasowych, którym odpowiadają zjawiska realne, to również nie należy sądzić, że odpowiednie klasy składają się tylko z mniejszych lub większych ilości przedmiotów istniejących w rzeczywistości (i posiadających cechę klasową), że np. zakres klasy przedmiotów białych wypełniają przedmioty białe, istniejące w rzeczywistości. Przeciwnie, jakkolwiek licznie mogłyby w danej chwili istnieć w naturze przedmioty posiadające cechę klasową, można mimo to stwierdzić o nich, że wszystkie razem stanowią zaledwie nieskończenie małą cząstkę klasy. Albowiem obok nich należą jeszcze do tej samej klasy: te wszystkie przedmioty (mające cechę klasową), które istniały w przeszłości, jakkolwiekby ta daleko sięgała, choćby w „nieskończoność” — dalej te wszystkie, które istnieć będą w przyszłości, niezależnie od tego, ile miliardów lat będzie ta przyszłość trwała oraz ile miliardów takich przedmiotów (np. białych kwiatków, białych gwiazdek śniegu …) powstanie w każdym roku, a wreszcie te wszystkie, które nie istniały ani istnieć nie będą, lecz mogą być wyobrażone jako istniejące — w ogóle więc wszystkie przedmioty możliwe do pomyślenia, o ile im się w myśli ową cechę przypisuje.
Wynika stąd jasno, że kto zaleca w charakterze metody naukowej tworzenia pojęć klasowych procedurę, polegającą na obejrzeniu przedmiotów należących do danej klasy, stwierdzeniu cech wspólnych wszystkim tym przedmiotom itd., ten musi mieć błędny pogląd na istotę wytworów umysłowych, o których tworzeniu mówi, albo też nie uwzględniać właściwości tych wytworów, gdy uzasadnia lub powtarza za innymi omawiany przez nas przepis metodologiczny. I oczywiście, ani prawnicy, usiłujący ustalić pojęcie prawa, ani moraliści, pragnący rozwiązać to samo zadanie w stosunku do moralności itp., nie wykonywają w rzeczywistości i wykonać nie mogą prac tak niemożliwych, jak stwierdzanie cech wspólnych wszystkim zjawiskom prawnym czy moralnym itp., za pomocą przejrzenia tych zjawisk, stwierdzenia braku niektórych z tych cech w zjawiskach klas pokrewnych lub za pokrewne uznawanych itd. Możliwe jest wykonanie zaledwie nieskończenie małej cząstki tej pracy, bez jakiejkolwiek nadziei doprowadzenia jej nie tylko do końca, lecz nawet, dajmy na to, do połowy lub do setnej części. Faktycznie praca się sprowadza do zbadania kilku norm- prawa, wyobrażanych przez badacza, do porównania ich z kilkoma wyobrażanymi normami moralnymi, przepisami religijnymi itp.; a jednak wynik takiego badania ogłasza się nie w tej formie, że w kilku, stosunkowo bardzo nielicznych normach prawa i moralności, jakie wzięto pod uwagę, ujawniły się takie a takie cechy wspólne itd., lecz w formie bez porównania mniej skromnej — jako tezę o takim zakresie, jak gdyby autor istotnie „widział” i porównał ze sobą wszystkie zjawiska prawne, wszystkie zjawiska moralne itp.
W literaturze niektórych nauk można znaleźć wskazówkę metodologiczną, aby przy tworzeniu poszukiwanego pojęcia brać za punkt wyjścia przedmioty takie, które należą „niewątpliwie” do danej klasy, np. do prawa, następnie zaś, po stwierdzeniu ich cech wspólnych, przejść do badania przedmiotów bardziej wątpliwych; a pewne podręczniki logiki radzą zaczynać od badania okazów „wzorowych” klasy określanej, porównywać je z egzemplarzami wzorowymi klas jej przeciwstawianych itd. Lecz jakkolwiekbyśmy starannie wybrali owe okazy przedmiotów klasy definiowanej i innych klas, mimo to jednak stwierdzenie istnienia jakiejś cechy wspólnej wszystkim wybranym egzemplarzom jednej klasy i stwierdzenie braku tej cechy w egzemplarzach wybranych z klas innych dzieli cała przepaść logiczna od udowodnienia, że dana cecha istnieje we wszystkich innych przedmiotach klasy określonej i nie istnieje we wszystkich przedmiotach innych klas.
Może się tu nasunąć pytanie, jak mogła podobna niekonsekwencja, podobnie jaskrawa niezgodność przesłanek i wniosków, ukryć się przed uwagą badaczy. Otóż przesądy mocno zakorzenione zawsze oślepiają, nie pozwalają widzieć tego, co się nie zgadza z utrwalonym przekonaniem. W przypadku omawianym przyczynia się do tego szereg okoliczności.
Co się tyczy logików, mają oni zwyczaj rozumować bardzo abstrakcyjnie i formułować przepisy bardzo uogólnione, nie myśląc o konkretnej, faktycznej możliwości ich zastosowania; w literaturze logicznej można by znaleźć niejeden przykład żądań zupełnie niewykonalnych, a to nawet w dziele tak doskonałym pod wieloma względami i mającym na ogó!
charakter tak rzeczowy i praktyczny, jak System logiki M i 11 a . Najlepszą częścią tej znakomitej pracy jest dział poświęcony metodzie indukcyjnej. Lecz gdy się zastanowić nad istotą sformułowanych przez autora zasad indukcji, np. zasad, wymagających dla wniosku o związku przyczynowym stwierdzenia jednej jedynej różnicy między kilkoma badanymi zjawiskami, to stanie się rzeczą jasną, że o faktycznym ich zachowaniu nie może być nawet mowy (co zresztą w tym wypadku nie pozbawia wartości samych zasad: należy je tylko pojmować cum grano salis, a więc nie kusić się o rzeczy niemożliwe do osiągnięcia, o znalezienie zjawisk, różniących się od siebie tylko jedną cechą, a zgodnych we wszystkich innych cechach, których może być wiele miliardów, lecz starać się jedynie o to, aby wszystkie pozostałe, nieuniknione różnice, nie były różnicami istotnymi dla danej sprawy). Największa powaga wśród logików współczesnych, Sigwart, krytykując w wielu kierunkach naukę Milla o indukcji, dyskwalifikuje również sformułowane przez niego zasady indukcji, nie dlatego jednak, aby żądały za wiele, lecz dlatego, że żądają za mało, sam zaś formułuje wymagania tak surowe, że wymagania Milla muszą się wydać w porównaniu z nimi bardzo skromne i umiarkowane.
Co się tyczy wymagania stwierdzenia cech wspólnych przy tworzeniu pojęcia ogólnego, należy zaznaczyć, że zasada ta stale powtarzana i poparta powagą odwiecznej tradycji wytwarza u wierzących w nią to właśnie przekonanie, jakoby chodziło o jakąś niewielką, a w każdym razie możliwą do obejrzenia liczbę egzemplarzy. Wyraża się to nieraz mniej lub więcej jasno w samym jego sformułowaniu. Por. Wundt, Logik t. II, cz. I, str. 13: „Abstrakcja uogólniająca polega na tym, że w granicach pewnej liczby przedmiotów lub faktów, poddawanych analizie porównawczej, odrzuca się cechy różne u poszczególnych jednostek, a wyodrębnia się cechy wspólne całej grupie i czyni się z nich cechy pojęcia ogólnego…”. Rzecz jasna, że Wundt wyobraża sobie „całą grupę” jako coś w rodzaju niewielkiej kolekcji przedmiotów, stada zwierząt lub tp. Absurd jeszcze większy, jeśli wolno mówić o różnych stopniach tej wielkości logicznej, stanowi żądanie stwierdzenia przez oględziny braku pewnych cech u wszystkich przedmiotów, nie należących do danej klasy. Lecz o tym niezbędnym uzupełnieniu logicznym tradycyjnej zasady o ustalaniu cech wspólnych za pomocą abstrakcji zapomina się zwykle przy formułowaniu samej zasady (por. np. przytoczoną tezę Wundta); i w ogóle w podręcznikach logiki nauka o tworzeniu pojęć zamyka się nieraz, rzecz dziwna, w granicach zagadnienia cech wspólnych, a zagadnienie specyficzności cech klasy albo się pomija, albo się usuwa w cień (taką lukę posiada między innymi doktryna Milla o pojęciach ogólnych). Jeżeli zaś konieczności wyszukania właśnie cech wyróżniających nie pomija się całkowicie, to niedorzeczność wymagania zasadniczego pozostaje nie zauważona dzięki temu, że owe „inne przedmioty”, od których trzeba wyodrębnić daną klasę, pojmowane są również jako suma przedmiotów niezbyt wielka, a w każdym razie ograniczona, lub też jako kilka „grup” przedmiotów również ograniczonych.
Jeżeli się zwrócimy do uczonych nie będących logikami i zapytamy, dlaczego np. prawnicy lub teoretycy państwa nie uświadamiają sobie błędów popełnianych przy swoich próbach określenia prawa lub państwa, nie widzą, jak dalece ich twierdzenia co do cech wspólnych i odróżniających tych klas są pozbawione uzasadnienia — to trzeba wskazać na ten moment nie pozbawiony znaczenia, że uczeni ci nie są logikami i wskutek tego idą za tradycją, nie troszcząc się zbytnio o to, czy jest słuszna. Poza tym w dziedzinie prób zdefiniowania takich pojęć, jak prawo, moralność, państwo, jakkolwiek sporna jest treść tych pojęć, utrwaliły się pewne tradycje i szablony, wskazujące, jakie przedmioty z danej klasy należy mieć na oku, aby się w klasie zmieściły, oraz jakie przedmioty spoza klasy trzeba pozostawić poza nią. Poprzednie próby określenia danego pojęcia rozbiły się na pewnych przedmiotach — i oto wypada przezwyciężyć te właśnie Scylle i Charybdy. Stąd wytwarza się takie nastawienie myśli, że znika całe nieprzejrzane i niezliczone mnóstwo przedmiotów, należących do klasy określanej; nie zwracają też uwagi badacza jeszcze liczniejsze zastępy innych przedmiotów, chociażby nawet należących do klas pokrewnych, a więc wymagających zbadania, aby stwierdzić w nich wszystkich brak cech obranych za cechy klasowe; a zamiast nich wszystkich pozostają na scenie umysłowej i grają na niej rolę czynną tylko owe osławione Scylle i Charybdy, co stały się powodem tylu już katastrof w dziejach nauki. Ominąć je szczęśliwie byłoby już dostatecznym triumfem.
W tych zaś dziedzinach, gdzie pozornie panuje porządek, gdzie pojęcia są ustalone i uznane przez wszystkich za poprawne, tam powtarza się za innymi definicje tradycyjne; pytania, jak te definicje zostały ustalone, czy można je uznawać za uzasadnione naukowo, na jakich podstawach naukowych są one, lub raczej powinny być oparte — wcale nie powstają, aż do chwili, gdy przypadkowo ujawni się jakaś Scylla i Charybda; wówczas dopiero kończy się śpiączka metodologiczno-naukowa i rozpoczyna się walka z ujawnionym nieprzyjacielem (nieprzyjaciół tych zresztą należałoby ze stanowiska naukowego uznać raczej za sprzymierzeńców, gdyż zasada administracyjna „wszystko jest w porządku”, niedobra już w swojej dziedzinie, w nauce musi być uznana za całkiem niewłaściwą).
Lecz przypuśćmy dla uproszczenia dalszych rozważań, że badacze faktycznie nie ograniczają się do przeglądu kilku wzorowych przedmiotów klasy określanej i klas innych i dokonywają całej pracy, którą przepisuje tradycyjna reguła tworzenia pojęć, albo że nie ma żadnego uchybienia logicznego i naukowego w formułowaniu, na podstawie przeglądu kilku przedmiotów klasy określanej i klas innych, takich twierdzeń, które wymagałyby wykonania nieskończenie trudnego zadania przeglądu całkowitego. Nawet przy takich założeniach istnieją podstawy dostateczne, by uznać metodę tradycyjną za najzupełniej niewłaściwą.
Powstaje bowiem pytanie: na jakiej podstawie, według jakich sprawdzianów dobiera się, w celu znalezienia cech wspólnych i specyficznych, pewne przedmioty, jako należące do klasy określanej, inne zaś, jako należące nie do niej, lecz do innych klas, a w szczególności do klas „pokrewnych”? Skąd wiadomo np. przy tworzeniu pojęcia prawa i przed wykonaniem tego zadania, że te a te zjawiska są zjawiskami prawnymi, a tamte są zjawiskami nie prawnymi, lecz, dajmy na to, moralnymi? Wszak chodzi jeszcze o znalezienie cech, na których podstawie można by w sposób uzasadniony naukowo zaliczać pewne zjawiska lub nie zaliczać ich do prawa lub moralności, tymczasem zaś okazuje się, rzecz dziwna, że przed znalezieniem i uzasadnieniem naukowym takiego sprawdzianu badacze już wiedzą, że te a te zjawiska są prawem lub nawet „niewątpliwie prawem”, inne zaś nie są prawem lub nawet „niewątpliwie nie należą do prawa, lecz do moralności” lub tp.
Może rzecz ma się tak, że badacze, mając zamiar dowieść, że zjawiska prawne posiadają pewną cechę wspólną, np. cechę a, dobierają specjalnie przykłady, w których istnieje lub nawet występuje w sposób szczególnie jaskrawy, powiedzmy „wzorowy”, owa cecha a, następnie zaś dowodzą, że we wszystkich tych zjawiskach (poprzednio dobranych) cecha ta jest rzeczywiście obecna; może tak samo postępują moraliści, teoretycy państwa i inni, i może ta sama metoda bywa stosowana przy dobieraniu przykładów z innych klas, przeciwstawnych klasie określanej?
To pytanie i to przypuszczenie nie zostało tu wysunięte po raz pierwszy. Już w dziełach innych autorów można spotkać pogląd, że przy tworzeniu pojęcia zjawisk pewnego rodzaju badacze istotnie przystępują do tego zadania z poglądem poprzednio już ustalonym co do cech zjawisk tego rodzaju, i że ten sposób postępowania jest jedynie możliwy i właściwy; w czynności tworzenia pojęć tkwi związane z samą jej naturą błędne koło logiczne, co nie przeszkadza temu, że dalsze badania mogą potwierdzić pojęcie tak utworzone i dać mu uzasadnienie naukowe
Z powodu tego poglądu należy zaznaczyć co następuje.
Polecana tu metoda tworzenia i uzasadniania pojęć ogólnych sprowadza się w swej istocie do łatwego triumfu, jakim jest znalezienie i udowodnienie czegoś, co było już do znalezienia przygotowane (tak postępują kuglarze — z wielkim powodzeniem, jeśli widzowie nie zauważyli, na czym sztuczka polega). Na czym jest oparta wiara w to, że kontynuowanie tej czynności i obejmowanie nią coraz nowych przedmiotów ma się przyczyniać do sprawdzenia i uzasadnienia w sposób naukowy pojęcia tak ustalonego — tego zupełnie zrozumieć nie można. Sprawdzanie, czy każdy nowy przedmiot posiada tę cechę, według której został wybrany, musi zawsze prowadzić do wyniku dodatniego — to rzecz oczywista, lecz to niczego nie potwierdza, prócz chyba „przenikliwości” badacza, który dokonywa w dalszym ciągu podobnych manipulacji nie orientując się wciąż jeszcze co do ich natury.
Jeżeli prawdą jest, że przy tworzeniu i uzasadnianiu pojęć ogólnych nie można uniknąć błędnego koła, to wypada wyrzec się całkowicie tworzenia i uzasadniania pojęć naukowych. Taka rezygnacja równałaby się, jak widać z rozważań poprzednich (str. 25 i n.), uznaniu za słuszny całkowitego sceptycyzmu naukowego, oznaczałaby zniweczenie nauki jako takiej; lecz od najsmutniejszych nawet wniosków nie ma ratunku ani w błędach logicznych, ani w okłamywaniu siebie i innych.
Czy rzecz ma się tak istotnie, czy też może błędna jest sama doktryna tworzenia pojęć przy pomocy błędnych kół, to się okaże z dalszego wykładu.
Tu dla wyjaśnienia, jakie postępowanie stosowane jest faktycznie w nauce przy tworzeniu pojęć prawa, moralności itp., należy stwierdzić przede wszystkim, ze postępowanie to nie polega bynajmniej na systematycznym gwałceniu zasad logiki przez tworzenie błędnych kół, lecz ma charakter zupełnie inny.
W prawoznawstwie (a poza nim również w innych naukach humanistycznych i społecznych) tworzenie i uzasadnianie pojęć ogólnych, podobnie jak inne czynności naukowe, odbywa się zwykle, niestety, bez należytego uświadomienia sobie zasad metodologii naukowej, a nawet bez żadnego zastanowienia nad tym, jak należy rozstrzygać tego rodzaju zadania i uzasadniać naukowo swoje wnioski. Dlatego też możliwe tu są i nieuniknione liczne i różnorodne błędy i naiwności logiczne, a w ich liczbie również błędne koła. Mimo to dobieranie materiału faktycznego dla tworzenia i uzasadniania pojęć klasowych na podstawie tych cech, które mają wejść w skład pojęcia, nie stanowi nie tylko zasady powszechnej, lecz nawet zwykłego i typowego szablonu; postępowanie takie zdarza się tylko jako błąd indywidualny wśród wielu innych niewłaściwych zabiegów myślowych, różnych u poszczególnych uczonych. Jeżeli się podda baczniejszej analizie (psychologicznej) punkt wyjścia i przebieg procesu myślowego w tych wypadkach, gdy prawnicy, moraliści, teoretycy państwa itp. nie zadowalają się sformułowaniem takiej lub innej definicji prawa, moralności, państwa, społeczeństwa czy innych pojęć ogólnych bez wszelkiego umotywowania i usprawiedliwienia naukowego, lecz próbują uzasadnić poprawność sformułowanego przez nich określenia, to nietrudno jest stwierdzić następujący stan rzeczy.
Sprawdzianem, na którym opierają się oni przy doborze okazów klasy określanej i klas jej przeciwstawianych, bywa zwykle i w sposób typowy ich przyzwyczajenie do oznaczania pewnych przedmiotów jedną, innych zaś inną nazwą. Prawnicy np., usiłując znaleźć cechy odróżniające prawo od moralności i innych pokrewnych mu (ich zdaniem) zjawisk, mają już istotnie z góry kryterium do zaliczania jednych przedmiotów do prawa, innych do moralności, i stosują to kryterium z wielką pewnością; niemniej nie używają tu zwykle cechy poszukiwanej i mającej wejść do pojęcia (choć niekiedy bywa i tak), lecz opierają się po prostu na tym, że pewną formę (np. dotyczącą wykonania umowy kupna) przyzwyczaili się uznawać za prawną, to znaczy tak ją nazywać, a pewną inną (np. dotyczącą miłości bliźniego) przyzwyczaili się nazywać moralną. W podobny sposób odbywa się tworzenie i uzasadnianie pojęcia moralności w filozofii moralnej, pojęcia państwa w teorii państwa itp.
Że ten właśnie sprawdzian, nie zaś opisane wyżej błędne koło, decyduje zwykle o wyborze właściwych (zdaniem danego badacza) wzorów konkretnych tego, co ma być określone, widać już choćby stąd, że np. teoretycy państwa, prawnicy itd. natrafiają nie tylko na przykłady, potwierdzające ich definicję, lecz również na takie, które te definicje obalają, nie chcąc się zmieścić w ich formułkach; wielu prawnikom np. sprawia znaczne trudności okoliczność, że prawo międzynarodowe, które uznają za prawo, tj. prawem nazywają, nie posiada cech, które oni chcieliby przypisać prawu w sposób ogólny (przymus zorganizowany, pochodzenie od władzy państwowej lub tp.). Przeważającą treść rozważań, podawanych i przyjmowanych jako „uzasadnienie” niezliczonych definicji, stanowi zwykle walka z tego rodzaju trudnościami, próby udowodnienia, że niezgodność jest „tylko pozorna” itp. .
Rzecz jasna, że gdyby tworzenie pojęć i uzasadnianie definicji opierało się na błędnych kołach, na dobieraniu materiału faktycznego według cech, mających wejść w skład pojęcia, to by takie trudności nie powstawały. Badacze nie napotykaliby przedmiotów opornych względem swych klas, lecz same tylko posłuszne i zgodne z definicjami.
Właściwa natura sprawdzianu, według którego pewne przedmioty przytacza się jako okazy klasy definiowanej, inne zaś przeciwstawia się tamtym jako należące do klas obcych, pozostaje zwykle nieznana samym autorom i uchodzi uwadze czytelników. Mówi się zazwyczaj nie, że pewien przedmiot „nazywa się” tak a tak, np. normą prawną, inny zaś inaczej, np. przykazaniem moralnym, lecz że dany przedmiot „jest” normą prawną lub, przeciwnie, normą moralną, że „należy niewątpliwie” do takiej a takiej klasy.
Zjawisko to zrozumiałe: na gruncie przyzwyczajenia do oznaczania pewnych przedmiotów pewnymi nazwami, powstaje tak mocne skojarzenie wyobrażeń tych przedmiotów z nazwami, że mimo woli powstaje złudzenie, jakoby zachodziło tu nie nasze subiektywne przyzwyczajenie językowe, lecz coś obiektywnie właściwego samym przedmiotom, jakaś cecha samych przedmiotów; pod wpływem tego złudzenia wydaje nam się, że pewne zjawiska są same przez się, są niewątpliwie, z samej swej natury prawem itp. Takie zamaskowanie właściwej natury sprawdzianu, który się zwykle stosuje do wyboru przykładów konkretnych, stało się też zapewne przyczyną nieporozumień co do metody tworzenia pojęć ogólnych, nasunęło podejrzenia błędnego koła itp.
Niekiedy sprawdzian językowy bywa stosowany świadomie lub też zdradza się jasno w samej formie wykładu. Oto np. w obronie zaliczenia pewnego zjawiska do klasy określanej lub, przeciwnie, do przeciwstawianej, wysuwa się nieraz takie argumenty, jak: „tego nikt nie nazwie prawem” albo „to by było sprzeczne z terminologią powszechnie ustaloną”, itp.
Aby zrozumieć należycie tradycyjne metody rozważań o istocie prawa i zdać sobie sprawę w ogólności z charakteru, treści i losów nauki o prawie, należy koniecznie wziąć pod uwagę, prócz wyżej omówionych, jeszcze jedną sprawę.
Wyraz „prawo” ma faktycznie dwie odrębne sfery zastosowania: jedną względnie obszerną — w języku potocznym, w zwykłej mowie powszedniej, i drugą, w stosunku do tamtej bardzo ciasną — w terminologii zawodowej ludzi, mających do czynienia specjalnie z ustawami, sądami, procesami itp., w języku fachowym sędziów, prokuratorów, adwokatów, słowem prawników w ogóle.
Przysłuchując się rozmowom ludzi dorosłych lub dzieci, bawiących się w jakąś grę, np. w piłkę, szachy, warcaby, karty, przekonalibyśmy się łatwo, że gry te roją się wprost od „praw” wszelakiej treści, że grający przypisują sobie i swym partnerom mnóstwo rozmaitych praw, które bywają zwykle szanowane i bezspornie zachowywane, czasem zaś kwestionowane i naruszane (por. np. prawo do bicia króla asem, damy królem, obcego koloru atutem, prawo domagania się kolejności w wychodzeniu, w rozdawaniu kart, prawo żądania, aby karty były rozdane powtórnie w razie odkrycia ważnej karty lub innej jakiejś nieprawidłowości itp., itp.); żadne jednak z tych niezliczonych praw nie zasłużyłoby na nazwę prawa w sali posiedzeń sądowych i w ogóle ze stanowiska terminologii zawodowej prawników. Tak samo rzecz się ma z niezliczonymi „prawami” zaproszonego szanownego gościa w stosunku do gospodarzy, z prawem do miejsca honorowego niekiedy pierwszego przy stole oraz do innych oznak uwagi i szacunku, z prawami przyznawanymi sobie nawzajem, przez kolegów (np. w szkole), przyjaciół, zakochanych, na tle stosunków koleżeńskich, przyjacielskich, miłosnych, np. z prawem do wierności, do szczerości, do tysięcy różnych usług i dowodów miłości itp., itp. Na każdy tysiąc wypadków stosowania wyrazu „prawo” w zwykłej mowie potocznej przypadłoby bodaj nie więcej, lub może nawet mniej niż jeden wypadek użycia tego wyrazu ze stanowiska terminologii zawodowej.
Prawnicy kierują się zwyczajami zawodowej terminologii prawniczej również w swoich próbach rozstrzygnięcia pytania, czym jest prawo . Uznają za prawo, za „prawo niewątpliwe”, to wszystko i tylko to, co się przyzwyczaili nazywać prawem jako prawnicy. Wszystko inne stanowi z ich punktu widzenia nie-prawo, „niewątpliwie nie-prawo”. Co się zaś tyczy odmiennego stosowania wyrazu „prawo” w języku potocznym, to prawnicy zwykle go nie dostrzegają lub nie biorą go pod uwagę; jeżeli zaś przypadkiem z nim się spotkają, to uznają je za zjawisko nie zasługujące na uwagę lub za niewłaściwe użycie wyrazu, za błędne nazywanie prawem tego, co w istocie prawem nie jest.
W rzeczywistości jeden zwyczaj terminologiczny przeciwstawia się tu drugiemu, z nim niezgodnemu, i nie mamy żadnych podstaw, aby uznawać potoczny zakres stosowania wyrazu „prawo” za błędny. Jeżeli prawnik uważa za rzeczywiste prawo to, co się sam przyzwyczaił prawem nazywać, to zaś, co nazywają prawem nieprawnicy, uznaje nie za prawo, lecz za coś niewłaściwie tak nazywanego, to stanowiska takiego nie można usprawiedliwić ani uzasadnić, lecz tylko wyjaśnić przyczynowo jako swoiste zjawisko psychiczne. Zapoznaliśmy się już wyżej z błędem, któremu łatwo się poddajemy pod wpływem przyzwyczajeń terminologicznych, a który polega na tym, że nasze własne przyzwyczajenie do nazywania pewnych przedmiotów określoną nazwą przekształca się w naszej świadomości w coś właściwego samym przedmiotom, tak jakby te przedmioty były z samej swej natury tym, czym je nazywamy, np. „stołami”, „krzesłami”, „prawem”. Pod wpływem tego błędu stosowanie przez innych tejże nazwy do przedmiotów, których nie zwykliśmy nią oznaczać, może nam się łatwo wydać przyznawaniem tym przedmiotom czegoś, co im nie jest z natury właściwe. Albo też wytwarza się zjawisko takie, że ową terminologię cudzą, niezgodną z naszymi nawyknieniami, pojmujemy i kwalifikujemy jako oznaczanie nazwą, naszej zaś własnej (pod wpływem wskazanego trwałego skojarzenia) tak nie kwalifikujemy, lecz uznajemy ją za coś bardziej poważnego i istotnego, za właściwą i wiarogodną wiedzę, że dane przedmioty są czymś (np. prawem) same przez się, inne zaś są czymś innym (np. moralnością, lecz w żadnym razie nie prawem).
Jakkolwiek bądź prawnicy opierają się przy wyborze konkretnych przykładów prawa dla celów definicji na nawyknieniach terminologii zawodowej, „prawniczej”, te zaś bardzo obszerne dziedziny, do których stosuje wyraz „prawo” język potoczny, zaliczają do nie-prawa, do „obyczajów”, „przepisów konwencjonalnych” itp. I tenże sam sprawdzian, to znaczy sprawdzian nawyknień terminologicznych zawodowych, stosuje prawoznawstwo przy formowaniu innych pojęć ogólnych.
Zaznaczyć należy, że moment ten stanowi godną uwagi właściwość nauki o prawie, odróżniającą ją od nauki o moralności i innych nauk społecznych, które nie są związane z żadnym określonym zawodem społecznym i nie poddają się wpływom jakiejkolwiek terminologii praktyczno-zawodowej, lecz przy określaniu swych pojęć najwyższych (np. pojęć moralności, społeczeństwa, zjawiska gospodarczego) oraz dalszych absolutnie lub względnie od nich zależnych, opierają się na przyzwyczajeniach terminologicznych mowy potocznej.
Jakie z tej właściwości prawoznawstwa płyną konsekwencje, to się okaże z dalszych rozważań. Tymczasem możemy bądź co bądź stwierdzić, że podejrzenie, rzucane na ogół badaczy, pracujących nad definicjami prawa, moralności itp., jakoby dopuszczali się dziwnych i błędnych logicznie manipulacji w postaci dobierania przedmiotów według cech z góry przygotowanych, aby następnie z triumfem odnajdywać te cechy w tychże przedmiotach, nie jest uzasadnione i opiera się na nie dość uważnym badaniu istotnego stanu rzeczy.
W rzeczywistości tworzenie pojęć i uzasadnianie wysuwanych definicji (o ile autorowie je w ogóle podejmują) opiera się na przyzwyczajeniach językowych, ogólno-potocznych lub zawodowych. Stosowanie tych sprawdzianów łączy się często z mylnym pojmowaniem ich istoty, z błędnym przekonaniem, jakoby dobór przedmiotów oparty był na ich cechach obiektywnych, siła subiektywnego przyzwyczajenia do oznaczania nazwą wytwarza złudzenie, że dane przedmioty „niewątpliwie” posiadają odpowiednią naturę itp.; natomiast same sprawdziany nie tylko wolne są całkowicie od niedorzecznego obracania się w błędnym kole, lecz nie zawierają w sobie w ogóle żadnego naruszenia zasad logiki ludzkiej, żadnego absurdu logicznego.
Jednakże, uznając nienaganność logiczną samych tych sprawdzianów, można i należy mimo to postawić pytanie, czy sprawdziany te, tj. przyzwyczajenia terminologiczne potoczne lub zawodowe, odpowiadają zadaniom tworzenia naukowych pojęć klasowych i nadają się do poprawnego rozwiązania tych zadań.
Poprawna odpowiedź na to pytanie brzmiałaby, naszym zdaniem, jak następuje.
1. Rozważania na temat, jakie przedmioty są oznaczane pewną nazwą, np. nazwą prawa, moralności, gospodarstwa, wartości, pracy itp., w poszczególnych sferach językowych, a więc w języku potocznym, w dziedzinie pewnego zawodu specjalnego lub tp., mogą mieć charakter najzupełniej poważny i naukowy, a nawet odpowiadać najzupełniej swemu zadaniu, to znaczy rozstrzygać w sposób naukowy zagadnienia poprawnie postawione, jeżeli samo zagadnienie ma charakter lingwistyczny, dotyczy wyrazów, jako swoistych znaków symbolicznych, a mianowicie terminów ogólnych i ich stosowania. Wskutek tego np., gdy językoznawca, układający słownik, przeprowadza w stosunku do wyrazów „moralność”, „moralny”, „prawo” lub tp. badania nad dziedziną ich stosowania i wyniki osiągnięte umieszcza w swym słowniku pod odpowiednimi wyrazami, to postępowanie jego jest całkowicie poprawne i niczego innego wymagać od niego nie można. W takim słowniku pod wyrazem „prawo” należałoby, jak widać z uwag poprzednich, wskazać na ujawniający się tu dualizm językowy, na istnienie dwóch różnych co do wielkości dziedzin stosowania tego wyrazu (oczywiście, nie kwalifikując żadnej z tych dwóch odmiennych terminologii jako błędnej, opartej na nieznajomości właściwej istoty prawa)
2. Dokonywanie podobnych badań, niezależnie od tego, czy dotyczą one języka potocznego, czy też jakiegokolwiek specjalnego (np. prowincjonalnego, klasowego, zawodowego), bez świadomości, że się rozstrzyga zagadnienia językoznawcze, lecz przeciwnie, z przekonaniem, że się dokonywa właściwych badań naukowych, tworzenia i uzasadniania pojęcia centralnego lub innego pojęcia klasowego dla nauki o prawie, moralności, państwie itp. — opiera się na nieporozumieniu i stanowi pomieszanie dwóch najzupełniej różnych zagadnień, dwóch odrębnych dziedzin poznania ludzkiego; należy bowiem odróżniać zagadnienia, mające za przedmiot wyrazy, czyli nazwy od zagadnień, mających za przedmiot zjawiska, dla których tworzą się w różnych dziedzinach językowych takie lub inne nazwy (odmienne w różnych językach, a nieraz nawet w różnych warstwach jednego narodu.)
Czynność ustalania pojęć, mających być pojęciami podstawowymi dla nauk mniej lub więcej obszernych, dla ich działów i dalszych systematycznych poddziałów, ma do spełnienia niezmiernie ważne zadanie stworzenia i określenia takich klas przedmiotów, które by się nadawały do wypowiedzenia o nich twierdzeń naukowych i systematycznego ustosunkowania wzajemnego tych twierdzeń.
Tych zagadnień nie rozwiązują, a nawet wcale nie dotykają rozważania na temat, co bywa oznaczane pewną nazwą w tej czy innej dziedzinie językowej, niezależnie od tego, czy tą dziedziną będzie język jakiegoś narodu, czy też specjalne narzecze lub żargon jakiejś dzielnicy, grupy zawodowej lub tp.
Dlatego też, gdyby się nawet prawnikowi udało odpowiedzieć poprawnie na pytanie „co to jest prawo?” w znaczeniu: „czym jest to, co prawnicy zwykli nazywać prawem?”, mimo to zagadnienie, bez którego rozwiązania niemożliwe jest stworzenie nauki o prawie, pozostałoby jeszcze nierozstrzygnięte. Ustalona na tym gruncie odpowiedź nadawałaby się do umieszczenia w słowniku językowym pod wyrazem „prawo”, lecz nie stanowiłaby definicji pojęcia centralnego, na którym można by oprzeć naukę o prawie.
W rzeczywistości nawet takiej odpowiedzi, wyjaśniającej zakres stosowania wyrazu „prawo” w zawodowym języku prawniczym, nie udało się dotąd jeszcze znaleźć; i to byłoby rzeczą najzupełniej zrozumiałą i naturalną, gdyby nawet inne błędy nie stały na przeszkodzie należytemu poznaniu zjawisk prawnych — ze względu na samą istotę zagadnienia, jakie usiłują rozwiązać prawnicy.
Mianowicie istota tego zagadnienia polega na tym, aby znaleźć cechy wspólne i specyficzne tych wszystkich przedmiotów, które w zawodowym języku prawniczym nazywane są prawem. Otóż w stosunku do tego zagadnienia można i należy przewidywać z góry, nawet przed bliższym zbadaniem samych przedmiotów, że w takiej formie wyłącza ono możliwość wszelkiego rozwiązania, gdyż równa się żądaniu znalezienia czegoś, co nie istnieje, zawiera w sobie sprzeczność wewnętrzną.
Samo postawienie podobnego zagadnienia możliwe jest tylko na gruncie wiary, że przyzwyczajeniom zawodowym do stosowania nazwy „prawo” odpowiada obiektywnie odrębna klasa zjawisk jednorodnych; lecz taka wiara jest ze stanowiska naukowego najzupełnej nie uzasadniona.
Terminologia zawodowa przystosowuje się w sposób naturalny do specjalnych potrzeb i celów praktycznych, właściwych danej odrębnej dziedzinie życia praktycznego. Ze stanowiska takich potrzeb i celów mogą mieć znaczenie i wartość jednakową, oraz wymagać jednakowego do siebie stosunku praktycznego (postępowania) przedmioty najbardziej różnorodne w swych cechach obiektywnych, przedmioty zaś jednorodne mogą mieć znaczenie różne i wymagać różnego do siebie stosunku praktycznego. Do tego się przystosowuje odpowiednia terminologia praktyczna, łącząc rzeczy różnorodne i rozdzielając jednorodne, i kierując się przy tym wyłącznie względami dogodności ze stanowiska danej potrzeby i celu. Oto chociażby ze stanowiska kulinarnego, kucharskiego, najróżnorodniejsze rośliny lub nawet części roślin różnych rodzajów i gatunków bywają łączone w jedną grupę i otrzymują wspólną nazwę, np. „jarzyn”, „włoszczyzny” lub tp., a to dlatego, że wszystkie są cenione jako materiał do przyrządzania potraw lub do jakichś specjalnych celów kulinarnych (np. jako przyprawy); niezliczone zaś rośliny wspólnego z nimi rodzaju są z grupy wyłączane i nie otrzymują tej nazwy: jedne dlatego, że są niesmaczne; inne dlatego, że wymagałyby bardzo
długiego gotowania lub zabiegów tak zawiłych, że skutek odżywczy lub gastronomiczny nie opłacałby tych trudów; trzecie dlatego, że są kłujące, szorstkie lub tp., czwarte dlatego, że wywołują rozstrój żołądka, bóle głowy lub tp.; piąte dlatego, że opierają się ich użyciu jakieś miejscowe zwyczaje, przesądy, nie-znajomość ich właściwości, itp., itp. Gdyby się znalazł uczony botanik, który by podjął zadanie określenia odrębnego gatunku roślin, odpowiadających nazwie kulinarnej „jarzyna”, to oczywiście wysiłki jego byłyby daremne, jakkolwiekby wiele pracy poświęcił na oglądanie, badanie budowy itp. przedmiotów nazywanych „jarzynami” oraz porównywanie ich z innymi przedmiotami „pokrewnymi”; samo zagadnienie przez niego podjęte stanowi swoistą contradictio in adjecto, zawiera w sobie żądanie znalezienia czegoś, co nie istnieje. Ofiarą takiego samego nieporozumienia padłby zoolog, który by postawił sobie za zadanie określenie odrębnego gatunku zwierząt, nazywanego ze stanowiska kulinarnego lub myśliwskiego „zwierzyną”, itd.
Zważywszy na taki charakter nazw, powstałych na gruncie specjalnych zainteresowań praktycznych, ze stanowiska obiektywnego badania naukowego zjawisk różnych klas nie należy obdarzać zawodowych tradycji terminologicznych takim zaufaniem, jakiego udziela nauka o prawie zawodowej terminologii prawniczej, lecz przeciwnie, zachowywać względem nich jak największą nieufność i krytycyzm. Nie tylko bowiem nie możemy uważać za rzecz konieczną i oczywistą, aby utartym terminom zawodowym odpowiadały odrębne grupy przedmiotów jednorodnych co do ich właściwości, lecz nawet należy przypuszczać, że rzecz ma się odwrotnie.
W szczególności w stosunku do pojęcia prawa w znaczeniu prawniczym oraz innych pojęć klasowych nauki o prawie, wobec dzisiejszej struktury tej nauki (tj. wobec uzależnienia ogólnej nauki o prawie i specjalnych dyscyplin prawniczych od utartej terminologii zawodowej) można przewidywać a priori, że te pojęcia nie tylko nie istnieją jeszcze jako pojęcia utworzone i uzasadnione naukowo, lecz nawet nie mogą być znalezione i poprawnie zdefiniowane; istnieje tylko system wyrazów, imion, ściśle mówiąc — przyzwyczajeń do oznaczania nazwami, przystosowanych historycznie do pewnych potrzeb i dogodności specjalnych, różnych zupełnie od zadań naukowych poznania i wyjaśnienia zjawisk. I z tego stanowiska fakt, że prawnicy bezskutecznie dotąd „szukają definicji dla swego pojęcia prawa” oraz dla innych pojęć ogólnych prawoznawstwa, staje się naturalny i zrozumiały.
W ogóle, niezależnie od innych okoliczności, które stawiają nauce o prawie w jej rozwoju przeszkody, jakich nie napotykają inne szczęśliwe nauki, rolę fatalną grała w dziejach tej gałęzi wiedzy ludzkiej i gra dotychczas zależność jej od specjalnego zawodu społecznego i od specjalnej dziedziny działalności zawodowej — jurysprudencji praktycznej, od tzw. „praktyki”, tj. praktyki sądowej itd.
Zależność ta nie pozwala nauce o prawie badać i poznawać prawdy jako takiej, wprowadza do jej rozważań obce względy i punkty widzenia, pozbawiając je obiektywnego charakteru naukowego, zacieśnia jej horyzont naukowy, przyćmiewa i mąci jej wzrok w różnych kierunkach i w różny sposób.
Na kierunek zainteresowań i wybór tematów wpływają w nauce o prawie nie tyle sprawdziany i względy naukowe, ile wzgląd na to, że pewne zagadnienia mają „znaczenie praktyczne”, wartość dla praktyki sądowej itp., inne zaś w braku takich kwalifikacji nie są godne umieszczenia w systemie nauki i ściślejszego badania; pociąga to za sobą nieuchronnie rozwój nierównomierny i kalectwo w budowie systemu nauki.
Zagadnienia, wysunięte pod wpływem takich dążności, rozstrzyga się znów nie na gruncie obiektywnych danych naukowych i bezstronnego obiektywnego do nich stosunku, lecz z różnymi odchyleniami pod wpływem dążności praktycznych, świadomych lub nieświadomych, oraz odpowiadających im nawyknień myślowych.
Nic tak się nie sprzeciwia zadaniom poznania prawdy, jak pomieszanie stanowiska poznania tego co jest w jego cechach obiektywnych (stanowiska teoretycznego w znaczeniu ogólnym) z jakimkolwiek praktycznym punktem widzenia, w rodzaju naszych gustów lub poglądów na to, co jest praktyczne lub niepraktyczne, pożądane lub niepożądane itp. Jakkolwiekby się nam coś wydawało „niepraktyczne”, niecelowe, niemądre, np. wyznaczanie obowiązków lub praw zwierzętom, wykonywanie jakichś czynności bez jakiegokolwiek celu, albo z wyłącznym ce- wyrządzenia sobie przykrości — wszystko to nie powinno wywierać wpływu na nasze twierdzenia, cz> zjawiska takie występują czy nie.
Wszak nie wszystko, co się czyni, jest praktyczne i celowe, a skądinąd znów wiele rzeczy, mających sens rozumny, wydaje się komuś „niepraktycznymi”, bądź dlatego, że stosując bez namysłu swój „praktyczny” punkt widzenia i zaniechawszy badania naukowego, nie zrozumiał istoty rzeczy, bądź też dlatego, że jego kryteria praktyczne mają zbyt niską miarę; te zwierzęta, które lubią najadłszy się leżeć w ciepłej kałuży, uznałyby za wielce niepraktyczne lub nawet niedorzeczne, a przeto też za nieprawdopodobne, lub nawet z pewnością nie istniejące, wiele z tych rzeczy, które się czyni i które są nawet całkiem rozumne ze stanowiska innych gustów i poglądów, np. zajmowanie się nauką.
Błędy, polegające na pomieszaniu stanowiska teoretycznego i praktycznego, zdarzają się w różnych naukach, dotyczących człowieka i jego postępowania; między innymi uchybienia takie, bardzo niebezpieczne pod względem naukowym i metodologicznym, napotkać można w literaturze filozoficzno-moralnej. Lecz specjalnie typowe i charakterystyczne są błędy te dla prawoznawstwa współczesnego, w którym powstaje z nich pewnego rodzaju swoista „metoda”, a odpowiednie stanowiska i sprawdziany praktyczne nie wyróżniają się zwykle ani wzniosłością, ani szerokim horyzontem. Nowy kierunek, zwany „praktycznym” lub „praktyczno-dogmatycznym”, który powstał i zapanował w prawoznawstwie w drugiej połowie ubiegłego stulecia pod wpływem znanego prawnika Iheringa, wysunął hasło „trzeźwego” kierowania się potrzebami „praktyki”, uznał za właściwe nie dbać o uzasadnienie obiektywne i logiczne, lecz o to, aby badania i ich wyniki były celowe, praktyczne ze stanowiska interesów życiowych i ich ochrony, aby odpowiadały potrzebom „praktyki”, czyli stosowania w sądach itp.; co się zaś tyczy „pojęć” logiki” itp- — uznano, że nadawanie im znaczenia” decydującego byłoby objawem formalizmu i zacofania. Już przedtem, zanim te hasła rozpowszechniły się i utrwaliły w prawoznawstwie, obiektywizm naukowy w badaniach nad prawem cierpiał z tego powodu, że prawnicy nie umieli uwolnić się przy rozważaniu zagadnień naukowych od stanowi-ska zawodowo-praktycznego i właściwych mu na- wyknień myślowych; nowa doktryna, oczywiście, nie mogła się nie przyczynić do zaostrzenia i utrwalenia tej sytuacji, wielce nienormalnej ze stanowiska naukowego.
Za warunek zasadniczy rozwoju i postępu nauki o prawie, jeśli celem jej jest obiektywnie badać, poznawać i wyjaśniać zjawiska prawne, należy uznać uwolnienie tej nauki od zależności względem zawodowej jurysprudencji praktycznej i jej sposobów myślenia.
Podstawowy akt emancypacyjny, deklarację wolności i niezależności, stanowić tu powinno zastąpienie „pojęcia prawa w znaczeniu prawniczym” przez pojęcie prawa w znaczeniu naukowym, to znaczy przez pojęcie, odpowiadające zadaniu poznania i wyjaśnienia tego co jest, niezależnie od nawyknień ję-zykowych zawodowo-prawniczych, jakkolwiekby te nawyknienia były zakorzenione i dogodne w swojej właściwej dziedzinie. Po zdobyciu takiej samodzielnej i poprawnej podstawy naukowej należy poddać następnie rewizji dalsze pojęcia, absolutnie lub względnie zależne od centralnego.
Gdy w ten sposób nauka o prawie przestanie być jakimś dodatkiem do jurysprudencji praktycznej, od niej zależnym, wówczas będzie mogła zdobywać bez przeszkód prawdę istotnie naukową, a w szczególności i tę prawdę, której potrzebuje dla świadomego wykonywania swych zadań sama jurysprudencja praktyczna, jako czynność specjalna o wielkim znaczeniu społecznym.
Wyjaśnienia wymaga tu przede wszystkim pytanie, czym jest prawo w znaczeniu zawodowo-prawniczym; musi być usunięta owa dziwna i nienormalna sytuacja, że jurysprudencja praktyczna służy czemuś niewiadomemu, stosuje coś, z powodu czego wymawia się lub wyobraża instynktownie wyraz „prawo”, nie znając znaczenia tego wyrazu, tak, iż gdyby ktoś obcy zapytał prawnika o sens tego słowa, które wymawia co chwila, to dopuściłby się mimowolnej lub świadomej niedelikatności .
Istotnie, gdy przestaniemy ulegać bezkrytycznie zawodowym nawyknieniom stosowania wyrazu „prawo” i staniemy na gruncie niezależnego tworzenia pojęć klasowych i klas dla celów naukowych, to się przekonamy, że istnieje pewna klasa zjawisk, która pozostaje w takim samym stosunku do tego, co prawnicy zwykli nazywać „prawem”, jak klasa „roślin” do „jarzyn” w znaczeniu kulinarnym, innymi słowy, że wyrazowi „prawo” w znaczeniu prawniczym odpowiada pewna grupa eklektyczna, suma odmian, wyodrębnionych z pewnych względów praktyczno-życiowych z właściwej klasy „prawo”, ustalonej niezależnie od terminologii prawniczej; i wówczas sprawa sprowadzi się do wyjaśnienia, jakie to wybrane odmiany tej klasy oznaczane bywają w zawodowym języku prawniczym wspólną nazwą „prawo”, oraz na czym polega zasada wyboru i wyróżnienia jednych odmian i wyłączenia innych. Na te pytania, jak zobaczymy na właściwym miejscu, nietrudno jest od-powiedzieć, skoro się zna istotę i cechy klasy zjawisk, z której ułamków składana jest owa zajmująca nas grupa eklektyczna, i odpowiedź na pytanie, czym jest „prawo w znaczeniu prawniczym”, zamyka się w formule dość prostej i krótkiej. Mianowicie, gdy się w utworzonej klasie zjawisk dokona pewnych podziałów ważnych również ze stanowiska badania teoretycznego zjawisk prawnych, wówczas można na to pytanie odpowiedzieć, wyliczając te (nieliczne) odmiany, które z łatwych do wyjaśnienia powodów wywołują jednakowy do siebie stosunek praktyczny prawoznawstwa zawodowego i wskutek tego oznaczane bywają tą samą nazwą. Zamiast tej formuły można też użyć innej, polegającej na wskazaniu wykrytej i określonej klasy zjawisk i wyliczeniu odmian, które należy z niej wyłączyć. W tenże sam sposób można dalej wyjaśnić znaczenie innych zawodowych terminów prawniczych, np. odpowiedzieć na pytanie, czym jest w znaczeniu prawniczym „przestępstwo”, „dłużni , oraz w jakim stosunku pozostaje „przestępstwo” w znaczeniu prawniczym do przestępstwa ze stanowiska naukowego badania zjawisk (oraz w znaczeniu ogólnoludzkim, o czym patrz niżej); wszystkie te i tym podobne pytania i odpowiedzi można też uznać za godne kwalifikacji, cenionej w najnowszej literaturze naszej nauki, a mianowicie, że mają one „znaczenie praktyczne”.
Uwagi powyższe o terminologiach zawodowych i praktycznych w ogóle, a w ich liczbie o zwyczajach terminologicznych zawodowo-prawniczych, nie mają zastosowania do języka potocznego i tych jego wyrazów, których się używa nie w zakresie jakiejś jednostronnej potrzeby lub działalności praktycznej, lecz w dziedzinie orientacji ogólnej wśród zjawisk świata zewnętrznego i wewnętrznego, na tle odpowiednich rozmów, wymiany wrażeń, wiadomości, poglądów itp. Za pomocą procesów, które przypominają w pewnej mierze proces „doboru naturalnego” w pojmowaniu darwinizmu, a których wyjaśnieniem wypadnie nam się zająć z powodu zagadnienia genezy i rozwoju prawa, na gruncie tej powszechnej wymiany wrażeń, wiadomości i poglądów poszczególne nazwy ulegają swoistemu przystosowaniu, jeśli wolno tak się wyrazić „nieświadomie genialnemu” — do należytej orientacji wśród zjawisk i do poprawnego formowania i komunikowania innym wiadomości; nie odbywa się tu wytwarzanie jednakowych nazw dla eklektycznych grup przedmiotów, lecz ustalanie właściwych nazw klasowych i klas.
W gruncie rzeczy terminologie praktyczne nie wytwarzają się też przypadkowo i nie są pozbawione swoistej „mądrości”. Lecz, jak się już wskazało wyżej, właśnie wskutek przystosowywania się tu nazw do potrzeb i wygody jednostronnej, mającej znaczenie decydujące w danej dziedzinie praktycznej, nazwy te rozdzielają rzeczy obiektywnie jednorodne, a łączą rzeczy obiektywnie różnorodne, wyodrębniając grupy eklektyczne o wspólnym znaku konwencjonalnym (imieniu) tak, jak to się wydaje dogodne ze stanowiska danej potrzeby specjalnej i jej zaspokojenia. Przeciwnie, te terminologie, które się wytwarzają na tle powszechnej wymiany wyobrażeń i sądów o różnych przedmiotach, nie jako wyniki jednostronnego nacisku jakiejkolwiek potrzeby praktycznej, lecz jako krystalizacje niezliczonych przeżyć miliardów najrozmaitszych jednostek (pod względem wieku, przynależności społecznej, zajęcia, zainteresowań, kierunku uwagi… ) na gruncie najrozmaitszych zetknięć z tymi przedmiotami przy najróżnorodniejszych okolicznościach i „oświetleniach” — wskutek tego właśnie muszą mieć inny zupełnie charakter: nie są znakami dla grup eklektycznych, jedno- stronnie-subiektywnych, przystosowanych do specjalnych celów praktycznych, lecz terminami klasowymi, odbijającymi obiektywną jednorodność i różnorodność przedmiotów.
Z tej samej przesłanki ogólnej (bardzo ważnej na ogół dla sprawy badania i wyjaśniania życia społecznego i historii), mianowicie z przesłanki nieświadomie celowego przystosowania społecznego, otrzymujemy dla terminologii praktycznych wniosek dedukcyjny o ich dążeniu do tworzenia grup eklektycznych, bezwartościowych ze stanowiska obiektywnego badania zjawisk według ich podobieństw i różnic, dla terminologii zaś typu przeciwnego — twierdzenie dedukcyjne o treści przeciwnej.
Dlatego też, jeżeli dany nam jest znak słowny, mający dwa zakresy stosowania — jeden zawodowy, drugi zaś ogólny, potoczny — i możemy przypuszczać, że istnieje odpowiednia klasa przedmiotów jednorodnych i od innych odrębnych, to z tego stanowiska zasługuje na zaufanie raczej terminologia potoczna, niż zawodowa.
Mamy zatem podstawę do przypuszczenia, że gdyby prawnicy przy swych próbach tworzenia pojęcia prawa i innych pojęć nie uważali specjalnej terminologii prawniczej za jedynie poprawną i godną uwagi, języka zaś potocznego za rzecz niegodną uwagi i uwzględnienia, to badania ich znalazłyby się w sytuacji pomyślniejszej, nie tak beznadziejnej jak dzisiejsza.
I nie tylko pod tym względem nauka o prawie, a nawet nauka w znaczeniu ogólnym, znalazłaby się w tym wypadku w sytuacji lepszej od dzisiejszej. Nawet nie znając tego działu nauki, w którego granicach leży, pośród dziedzin nauk pokrewnych, wła-ściwa dziedzina badania nauki prawa, można przewidywać a priori, drogą rozumowań dedukcyjnych, że w dziedzinach tych musi panować z winy prawo- znawstwa ogólny nieład naukowy, rozszerzający się poza granice samego prawoznawstwa. W celu utrzymania w tej dziedzinie należytego porządku systematycznego i poprawnego podziału dziedzin badania między poszczególnymi naukami, a w tej liczbie między nauką o prawie i nauką o moralności, jest rzeczą konieczną w każdym razie, aby rozgraniczenie dziedzin było dokonywane na jakiejś podstawie jednolitej. Teraz natomiast mamy tu sytuację dziwną i nienormalną, że nauka o moralności określa, lub przynajmniej próbuje określać swoją dziedzinę badań i jej granice według jednego sprawdzianu, którym jest język potoczny, a nauka prawa, jej sąsiad najbliższy, czyni to samo, kierując się sprawdzianem zupełnie innym- Gdyby tu chodziło o sąsiedztwo i podział gruntu w znaczeniu literalnym, fizycznym, to mógłby stąd powstać szereg wcale poważnych nie-bezpieczeństw; w najlepszym razie wypadłoby zapewne udać się do sądu osoby trzeciej i prosić o zastosowanie sprawdzianu trzeciego, neutralnego. Ponieważ jednak chodzi o idealne dziedziny myśli ludzkiej, i moraliści na ogół mało się interesują tym, co robią prawnicy, a prawnicy jeszcze mniej tym, co myślą moraliści, więc wydaje się, że w stosunkach między tymi naukami wszystko się dzieje jak najlepiej; lecz jest to tylko złudzenie: w rzeczywistości nie tylko brak porządku systematycznego w nauce, ale nawet być go nie może wobec istotnej różnicy stanowisk obu sąsiadów.
Obok działania „praw” (tendencji) ogólnych, ustalonych dotąd dla dwóch przeciwnych typów terminologii, należy zresztą oczywiście uwzględnić możliwość działania w konkretnych wypadkach różnych czynników, które komplikują proces nieświadomego przystosowania empirycznego i wprowadzają do odpowiednich wytworów językowych rozmaite modyfikacje i powikłania.
Tam np., gdzie działają uporczywie różne złudzenia optyczne w znaczeniu ścisłym lub przenośnym, jak np. w dziedzinie zjawisk „wschodu i zachodu słońca”, w dziedzinie rzutowania „obowiązków” na różne wyobrażane istoty (w prawie i moralności), przyzwyczajenia wyobrażeniowe i terminologiczne odbijają w sobie i utrwalają te błędy (ze stanowiska naukowego nieraz bardzo istotne), zwłaszcza jeśli to nie sprawia szkody z punktu widzenia potrzeb życia praktycznego lub działalności zawodowej.
Zjawiskiem dość powszechnym, które komplikuje terminologię zarówno potoczną, jak zawodową, jest dalej używanie wyrazów poza sferą ich pierwotnego stosowania dla wyrażenia przez nie różnych podobieństw, mniej lub więcej niejasno uświadamianych, jakie łączą inne przedmioty z tymi, które nazwy pierwotnie oznaczają, czyli używanie wyrazów metaforyczne, przenośne, obrazowe.
Stosowanie przenośne terminów można zresztą najczęściej łatwo rozpoznać, tym łatwiej, im bardziej określone jest właściwe znaczenie, oraz im „głębsza przepaść” (większa różnica) dzieli znaczenie metaforyczne wyrazu od ścisłego (por. np. użyte w tej chwili wyrażenie „głębsza przepaść”). Lecz nieraz znaczenie przenośne wyrazu utrwala się, staje się zwykłym, i w ten sposób jednego i tego samego wyrazu używa się w dwóch znaczeniach lub więcej. Poza tym możliwe są jeszcze różne inne drogi tworzenia się nazw dwuznacznych i wieloznacznych; bądź co bądź jest rzeczą niewątpliwą i powszechnie znaną, że mamy niemało terminów o dwóch lub więcej znaczeniach (termini aequivoci). W życiu powszednim może to nie sprawiać szczególnej szkody, nie przeszkadzać zrozumieniu cudzej mowy, a nawet subtelnych odcieni jej znaczenia, na podstawie okoliczności rozmowy, związku użytego wyrazu z innymi itp. Lecz tam, gdzie się próbuje tworzyć pojęcia naukowe w zależności od nawyknień terminologicznych, mogą i muszą powstawać na gruncie dwuznaczności błędy istotne, bezowocne usiłowania objęcia wspólną definicją wszystkiego, co się oznacza pewną nazwą itp.
Teren szczególnie podatny do wytwarzania się tego rodzaju powikłań językowych, a na ogół najbardziej niepodatny do rozwoju nawyknień językowych, na których można by się oprzeć przy obiektywnym badaniu zjawisk, stanowi dziedzina zjawisk psychicznych, a także tych zjawisk, w których czynniki psychiczne grają rolę mniej lub więcej istotną, jak np. dziedzina postępowania ludzkiego, zjawisk społecznych itp. — dziedzina przedmiotów absolutnie i względnie psychologicznych (por. wyżej str. 27 i n.).
W tej dziedzinie bowiem działa pewien czynnik, znacznie utrudniający wytwarzanie się ścisłych terminów dla oznaczania określonych klas, w postaci faktu, wspomnianego już wyżej, że każdy człowiek może obserwować te tylko procesy psychiczne, które zachodzą w jego własnej psychice. W dziedzinach, gdzie oznacza się nazwami jakiekolwiek przedmioty fizyczne, np. kamień, drzewo, siekierę, stół oraz różne ich części lub cechy obiektywne, możemy widzieć przedmiot, na widok którego ktoś inny wypowiada pewną nazwę; możemy w ogóle sprawdzić drogą obserwacji, co inni tak lub inaczej nazywają, np. poprosić przy sposobności, aby nam wskazano palcem, co ma się w pewien sposób nazywać; tak samo my ze swej strony możemy pokazać innym lub dać im w inny sposób możność sprawdzenia przez obserwację, czemu nadajemy pewną określoną nazwę. Przeciwnie, gdy chodzi o oznaczanie nazwami zjawisk psychicznych, nie można wyjaśnić sobie nawzajem i ustalić przedmiotu nazwy przez pokazanie lub inne środki bezpośredniego sprawdzenia. Wskutek tego uzgodnienie i utrwalenie zakresu nazw łączy się tu nieuchronnie z elementem domysłu, z niezliczonymi nieporozumieniami i w ogóle z takimi trudnościami i komplikacjami, które wykluczają możliwość pomyślnego wytworzenia się systemu nazw, posiadających mniej więcej jednakowy dla wszystkich zakres stosowania, jak to zachodzi w dziedzinie przedmiotów fizycznych.
Przez dokładniejsze zbadanie kwestii, w jaki sposób możliwe tu jest w ogóle wyrobienie się jednolitego systemu terminologii, chociażby słabo rozwiniętego i niedoskonałego, jakie czynniki i okoliczności grają tu rolę surogatów, zastępujących do pewnego stopnia te czynniki, które w innych dziedzinach sprowadzają nawyknienia językowe do jednego wiarogodnie i ściśle określonego mianownika itp. (por. wyżej str. 102 i n.), dałoby się ustalić szereg twierdzeń o tym, w jakich poszczególnych dziedzinach nazw absolutnie i względnie psychologicznych oraz z jakich przyczyn terminologia zasługuje mimo wszystko w pewnym stopniu i w pewnych kierunkach na zaufanie, i z jakich powodów stan rzeczy w innych dziedzinach powinien być gorszy lub zupełnie zły itd. Mamy np. podstawę do przypuszczenia, że te terminy psychologiczne mowy potocznej, które mają charakter stosunkowo bardziej konkretny i specjalny (mniej ogólny i abstrakcyjny), jeżeli zwłaszcza odpowiednie zjawiska psychiczne związane są z określonymi i charakterystycznymi zjawiskami fizycznymi, bądź towarzyszącymi im mniej lub więcej stale (np. „gniew” „strach”, „radość”), bądź też je poprzedzającymi (np. „głód”, „pragnienie”) — zasługują na ogół na uwagę i zaufanie ze stanowiska psychologii naukowej; natomiast w dziedzinach o charakterze przeciwnym można przewidywać całkowity brak określonych ter
no minów lub istnienie terminów o znaczeniu bardzo mglistym i nieokreślonym. Np. wyraz „uczucie” stosuje się w mowie potocznej do najbardziej różnorodnych aktów psychicznych lub ich zespołów, najczęściej zaś do tych przeżyć najrozmaitszego typu, których mówiący nie uświadamia sobie jasno, nie zna bliżej i źle wyodrębnia; wskutek tego częste używanie tego wyrazu w rozmowach i rozważaniach świadczy raczej o niejasności wyobrażeń psychologicznych, o niezdolności mówiącego do zorientowania się w nich itp., niż o istnieniu i treści odrębnej klasy zjawisk psychicznych lub w ogóle o posiadaniu przez ten wyraz jakiegoś określonego znaczenia.
Wskutek okoliczności wskazanych oraz wielu innych, których wyliczenie i badanie szczegółowe zajęłoby tu zbyt wiele miejsca, a dla naszego celu byłoby zbędne, te nawet dziedziny nauki, gdzie tworzenie pojęć odbywa się na gruncie ogólnej terminologii potocznej, nie zaś jakiejkolwiek specjalnej, praktycznej, bynajmniej nie są wolne od różnych trudności i nieporozumień. Pochodzi to stąd, że przekonanie badaczy, jakoby przedmioty oznaczane przez nich pewną nazwą miały istotnie jakąś naturę odrębną, w wielu konkretnych wypadkach nie odpowiada rzeczywistości. Dotyczy to szczególnie nauk, operujących pojęciami i terminami absolutnie lub względnie psychologicznymi, nauk tak zwanych humanistycznych i społecznych (w tradycyjnej terminologii niemieckiej Geisteswissenschafteri).
Lecz gdyby nawet takie komplikacje wcale się nie zdarzały, gdyby wszystkie nazwy, mające pozory terminów klasowych, były nimi rzeczywiście (co też zachodzi niewątpliwie w olbrzymiej liczbie wypadków), mimo to jednak należałoby uznać, że metoda tworzenia pojęć, polegająca na badaniu, czym jest przedmiot tak a tak nazywany, opiera się na niezrozumieniu, jak należy stawiać i rozstrzygać odpowiednie zagadnienia.
Toteż nawet w stosunku do niezliczonej ilości pojęć ogólnych, które się udało, dzięki nieświadomej mądrości języka, ustalić i zdefiniować w dziedzinie nauk społecznych i innych przez udzielenie trafnej odpowiedzi na pytanie, co się tak lub inaczej nazywa, i które nie budzą żadnych wątpliwości ani sporów, gdyż nie wpadają w żadnym kierunku w kolizję z nawyknieniami językowymi — należy mimo to stwierdzić, że pojęcia te nie mają charakteru naukowego, nie posiadają legitymacji naukowej.
Niektóre z nich, choć zgodne całkowicie z terminologią ogólnie stosowaną, nie odpowiadają, być może, istocie i zadaniom nauki lub tych jej gałęzi, do których się dostały z przyczyn i względów języ-kowych, a przeto powinny być zastąpione przez inne, bardziej odpowiadające istocie rzeczy.
Inne, być może, będąc w zgodzie z terminologią ustaloną, stanowią zarazem, ze względu na zakres i treść swą, wytwory obiektywnie trafne lub nawet idealnie doskonałe ze stanowiska danej nauki, tak dalece, że najbardziej genialne badanie naukowe nie mogłoby dać w wyniku nic doskonalszego i najsurowsza krytyka naukowa nie zdołałaby w nich znaleźć żadnej obiektywnej wady. Jednak i takie zalety nie mogą same przez się podnieść ich do godności pojęć naukowych, nie wystarczają za ich legitymację naukową.
Trafność obiektywna pewnej idei a jej naukowość są to dwie rzeczy zasadniczo różne. Myśli obiektywnie trafne udaje się czasem osiągnąć przypadkiem, zgadując na chybił-trafił. Jeżeli na pytania, czy istnieje nieśmiertelność duszy, czy możliwa jest autogeneza życia, czy dane zjawisko ma naturę fizyczną lub psychiczną, czy pewien określony fakt zaszedł w dziejach lub nie — ktoś zacznie odpowiadać na los szczęścia raz „tak”, raz „nie”, to z konieczności wypowie w jednym lub w drugim wypadku twierdzenie obiektywnie prawdziwe. Wiadomo, że dzieci nieraz wywołują zdumienie, wypowiadając na tle różnych skojarzeń myślowych zdania obiektywnie trafne. Kto by nie pożałował czasu na poszukiwania w archiwach dawnych druków, czy nie wy-powiedziano gdzie przypadkiem myśli, które można by ogłosić za „poprzedniczki” tych lub innych głębokich teorii lub cennych odkryć naukowych czasów najnowszych, ten natrafiłby nieraz istotnie na poszczególne powiedzenia, odpowiadające mniej lub więcej swą treścią wynikom myśli naukowej, a nieraz wieloletnich badań metodycznych wielkich myślicieli i uczonych doby współczesnej; i powiedzenia podobne można by znaleźć nawet w pracach pozbawionych wartości naukowej lub w utworach takiej epoki, w której nie było i nie mogło być poważnych podstaw naukowych do wypowiadania takich twierdzeń (wobec czego miały one charakter lekkomyślnych domysłów i fantazji).
Idąc tą drogą, drogą poszukiwania podobnych w treści wypowiedzi pisarzy dawnych, przedstawiciele małostkowej i zawistnej krytyki literackiej starali się zmniejszyć zasługi Darwina, Adama Smitha i innych wielkich uczonych i myślicieli. Jest to zjawisko z wielu względów nieodpowiadające istocie i godności nauki.
Jaskrawa niesprawiedliwość tkwi w tym, że różne tezy, na swój czas nienaukowe, lekkomyślne lub w każdym razie naukowo nie uzasadnione, które wskutek tego nie zasłużyły w odpowiednim czasie na uwagę, dziś, dzięki powstanu teorii naukowej, dzięki naukowemu ustaleniu i uzasadnieniu podobnej tezy, otrzymują ex post charakter jakiejś mądrości i zasługi; i światło prawdy, zaczerpnięte od późniejszego twórcy teorii istotnie naukowej, stosuje się jako środek pomniejszenia i zaprzeczenia rzeczywistej i wielkiej zasługi naukowej tego właśnie uczonego, dzięki któremu dawniejszy pisarz małej miary wyrósł do godności „poprzednika”.
Charakter naukowy nadaje twierdzeniu nie przypadkowa trafność, nie sama trafność obiektywna w ogóle, lecz tylko świadome uzasadnienie metodyczno-naukowe.
Dlatego też takie pojęcia obiektywnie trafne, które dostały się do nauki dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, że język w sposób nieświadomie trafny oznaczył odrębnym terminem pewną klasę przedmiotów, mającą również wartość obiektywną dla nauki, i że uczeni, idąc ślepo za językiem i sądząc, że zadanie tworzenia poprawnego pojęcia klasowego polega na określaniu tego, co się w pewien sposób nazywa, operują faktycznie w tym wypadku poprawnym terminem klasowym — takie pojęcia nie stanowią pojęć naukowych, lecz tylko obiektywnie trafne, dopóki nie została dokonana samodzielna praca naukowa, metodyczna i krytyczna, nad wyodrębnieniem i określeniem właściwej klasy przedmiotów niezależnie od wszelkiej sugestii obcej. W dodatku należy jeszcze wziąć pod uwagę, że przed dokonaniem tej pracy i potwierdzeniem tą drogą obiektywnej trafności pojęć, wytworzonych pod wpływem języka, nie można nawet wiedzieć, czy dane pojęcia są obiektywnie trafne.
Dlatego też wypowiedzianą wyżej tezę, że prawnicy przy tworzeniu pojęcia prawa i przeprowadzaniu granicy między swoją dziedziną a dziedziną nauki o moralności powinni by raczej kierować się tym samym sprawdzianem co moraliści, czyli terminologią potoczną, nie zaś zawodową — należy rozumieć tylko w znaczeniu względnym: oznaczałoby to mniejsze z dwojga złego, byłoby wyborem drogi, która w dążeniu do osiągnięcia obiektywnej trafności przedstawia szanse dodatnie, nie zaś ujemne.
Z zasadniczego stanowiska naukowego należy stwierdzić dobitnie również i w stosunku do języka potocznego, jakkolwiek wielka jest jego nieświadoma „genialność” w dziedzinie tworzenia klas: nauka powinna być suwerenną pod każdym względem i w każdym kierunku i żadne wskazówki zewnętrzne nie stanowią dla niej autorytetu: powinna tworzyć i uzasadniać myślą własną te wytwory umysłowe, które jej są potrzebne, i w tym celu opracowywać metody świadomie krytyczne oraz swoje własne sprawdziany poprawności i środki uzasadniania.
§ 5. Tworzenie pojąć klasowych i sprawdziany poprawności pojęć i sądów teoretycznych
Pragnąc rozstrzygać w sposób naukowy zagadnienia, polegające na tworzeniu pojęć klasowych, które mają być pojęciami centralnymi i podstawowymi dla całych nauk lub dla ich działów i odgałęzień, należy nie tylko odróżniać zasadniczo te zagadnienia od kwestii, co się w pewnej dziedzinie językowej jak nazywa, i unikać starannie mieszania odpowiednich punktów widzenia, odpowiednich danych itp., jako w samej swej istocie najzupełniej odmiennych, lecz przede wszystkim należy uwolnić się całkowicie od wszelkich, własnych lub cudzych nawyknień do oznaczania nazwami przedmiotów należących do badanej dziedziny i całkowicie usunąć na bok kwestie terminologiczne. Klasa i jej pojęcie z jednej strony, a nazwa klasy z drugiej strony, są to rzeczy najzupełniej różne i nie mające ze sobą nic wspólnego, wystrzegać się więc należy pilnie, aby do zagadnień, dotyczących klas i pojęć klasowych, nie wplątywać kwestii wyrazów, imion i oznaczania przedmiotów nazwami.
Czym są klasy i pojęcia klasowe, określiliśmy już poprzednio (str. 74). Z definicji tej widać, że wszelka idea, odpowiadająca schematowi: „wszystko, co posiada cechę a”, stanowi pojęcie klasowe, a wszystkie przedmioty możliwe do pomyślenia (niezależnie od istnienia ich w rzeczywistości), które odpowiadają takiej idei (wszystkie przedmioty posiadające cechę a) stanowią klasę. Np. „wszystko, co jest białe”, „przedmioty czarne”, „rzeczy okrągłe”, „przedmioty długości metra”, „ptaki znoszące złote jaja” — są to klasy, odpowiednie zaś idee są pojęciami klasowymi.
Wynika stąd:
1. że tworzenie pojęć klasowych i klas nie zawiera samo w sobie żadnych świadomych lub nieświadomych błędnych kół (por. wyżej str. 80); podstawiając w miejsce a w formule „wszystko, co posiada cechę a” jakąkolwiek cechę, nie popełniamy błędnego koła ani jakiegokolwiek błędu logicznego w ogóle;
2. że tworzenie pojęć klasowych nie wymaga bynajmniej dokonywania przeglądu jakichkolwiek odpowiadających im przedmiotów dla stwierdzenia, że wszystkie posiadają jakieś cechy wspólne. Przy poprawnym pojmowaniu istoty pojęć klasowych i poprawnej metodzie ich tworzenia okazuje się to nie tylko niewykonalne, lecz najzupełniej zbyteczne, pozbawione sensu. Podstawiając w naszym schemacie jakiekolwiek cechy i tworząc w ten sposób pojęcia klasowe, przez to samo już, bez żadnych dalszych zabiegów osiągamy to, że wszystkie przedmioty odpowiadające naszym pojęciom klasowym będą posiadały cechy wspólne — a to dlatego po prostu, że do danej klasy będą należały tylko te przedmioty, które posiadają to, co obraliśmy za cechę klasy. Np. wszystkie przedmioty odpowiadające utworzonemu przez nas pojęciu „przedmioty białe”,będą posiadały w sposób nieunikniony wspólną cechę białości, a to nie dlatego, żebyśmy przed utworzeniem tego pojęcia wykonali niemożliwą i niedorzeczną pracę obejrzenia wszystkich przedmiotów białych, lecz dlatego, że skoro się utworzyło pojęcie „przedmioty białe”, należy zaliczać do tej klasy, oczywiście, nie przedmioty czarne lub inne, lecz białe i tylko białe. Należy tu zaznaczyć, że wartość pojęć klasowych jako pewnego typu narzędzi myślenia, wykrywania i stosowania prawd polega, jak się to okaże jaśniej z dalszego wykładu, w znacznej mierze na tym, że pojęcia te obejmują również zjawiska przyszłe, dotąd nieistniejące i przez to niemożliwe do zbadania, a wskutek tego stanowią środki przewidywania skutków, jakie wywołać mogą różne możliwe czynniki i oddziaływania, a w tej liczbie różne działania świadome. Ze stanowiska reguły tradycyjnej, która wymaga oglądania przedmiotów, mających należeć do klasy, dla stwierdzenia, że wszystkie posiadają cechy wspólne, pojęcia miałyby poniekąd znaczenie wyłącznie retrospektywne, wspomnieniowe.
3. Nie jest również potrzebne dla tworzenia pojęć wykonanie pracy (jeszcze bardziej niemożliwej, jeśli można mówić o stopniach niemożliwości), polegającej na przejrzeniu wszystkich innych przedmiotów, chociażby tylko „pokrewnych”, w celu stwierdzenia cech specyficznych klasy, których inne przedmioty nie posiadają. Przy właściwym pojmowaniu istoty pojęć klasowych i metody ich tworzenia ta praca również okazuje się nie tylko niewykonalną, lecz najzupełniej zbyteczną i pozbawioną sensu. Podstawiając w naszym schemacie jakiekolwiek cechy i tworząc przez to pojęcia klasowe, osiągamy przez to samo, bez żadnych dalszych prac, że wszystkie przedmioty, odpowiadające naszym pojęciom klasowym, będą posiadały cechy specyficzne — a to dlatego po prostu, że wszystkie przedmioty posiadające cechę, którąśmy obrali za cechę klasy, będą należały do danej klasy, że przeto poza jej granicami pozostaną tylko przedmioty tej cechy nie posiadające, a więc od przedmiotów naszej klasy odrębne. Np. wszystkie przedmioty odpowiadające utworzonemu przez nas pojęciu „przedmioty białe” będą się z konieczności odróżniały barwą od wszelkich przedmiotów innych, a to nie dlatego, żebyśmy dokonali niemożliwej i niedorzecznej pracy obejrzenia wszystkich innych przedmiotów lub choćby tylko przedmiotów „pokrewnych”, np. jasnoszarych itp., lecz dlatego, że skoro utworzyliśmy klasę „przedmioty białe”, powinniśmy zaliczać do tej klasy wszystko co jest białe, a nie zaliczać do niej żadnych przedmiotów nie białych.
4. Dwa twierdzenia poprzednie wykazują, że przy poprawnym rozumieniu i tworzeniu pojęć klasowych nie mogą wcale powstawać owe trudności i niepowodzenia, których zwalczanie stanowi główną pracę badaczy, usiłujących bezowocnie ustalić pojęcia prawa, moralności, państwa i wiele innych, a które polegają na tym, że wypada stwierdzać istnienie przedmiotów, „sprzecznych” z wysuwanymi definicjami, np. „norm prawa”, nie posiadających cechy ogłoszonej za cechę wspólną „wszystkim normom prawa”, albo „obyczajów”, posiadających cechę ogłoszoną za cechę odróżniającą „prawo” od „obyczajów”; że jedne przedmioty nie chcą się zmieścić w formule definicyjnej, wypada więc dociągać je do niej gwałtem, za pomocą różnych operacji, bardzo śmiałych i bolesnych pod względem logicznym, inne zaś, nieproszone, same się wtłaczają do ram pojęcia, zmuszając do użycia różnych rozpaczliwych środków, aby im drogę zagrodzić. Przyczyną tych trudności jest brak należytego zrozumienia, na czym polega istota pojęć klasowych i właściwa metoda ich tworzenia oraz (jak powiedziano już wyżej) utożsamianie zagadnienia tworzenia pojęcia z określeniem tego, co w myśl nawyknień językowych pewnej sfery bywa oznaczane pewną nazwą.
Jeżeli, biorąc za punkt wyjścia wyrazy i zakres !ch stosowania, zaczniemy zbierać kolekcje przedmiotów nazywanych w pewien sposób, oraz przedmiotów nazywanych inaczej, a następnie szukać cech, obecnych we wszystkich okazach pierwszej grupy i nieobecnych we wszystkich okazach drugiej, to w rezultacie, oczywiście, nieraz musi się zdarzyć, że formuła, wytworzona na podstawie jednych przykładów, nie będzie stosowna dla innych przykładów, w których używa się tego wyrazu. Gdy się zaś tworzy pojęcia klasowe nie według wyrazów i zwyczajów ich stosowania, lecz na podstawie cech przedmiotów, według schematu wyżej wskazanego, wówczas, rzecz jasna, nie mogą się znaleźć żadne przedmioty „sprzeczne” z tak tworzonymi pojęciami.
W ogóle samo tworzenie pojęć, gdy się je należycie rozumie, nie napotyka żadnych szczególnych przeszkód ani trudności i nie wymaga dla ich usunięcia lub obejścia ani żadnych finezji „epistemologicznych” czy innych, ani jakichkolwiek świadomych lub nieświadomych uchybień logicznych. Zamiast dokonywania przeglądu nieprzejrzanej ilości przedmiotów w celu utworzenia jednego pojęcia (w czym się już zawiera pogwałcenie zasad ogólnych logiki ludzkiej), w rzeczywistości wystarcza rzut oka na jakikolwiek jeden przedmiot, aby mieć materiał dostateczny do utworzenia w sposób logicznie najzupełniej poprawny mnóstwa pojęć klasowych — przez podstawianie w ogólnym schemacie definicyjnym najrozmaitszych cech danego przedmiotu (np. przedmioty takiej a takiej formy, takiej a takiej objętości, wagi, składu, barwy itp., itp-)- Nie potrzeba nawet w tym celu oglądać lub badać czegoś konkretnego. Skądkolwiek i z jakiegokolwiek powodu mogą nam przyjść na myśl wyobrażenia jakichś cech, możemy je przyjąć za cechy klasowe i utworzyć w ten sposób pojęcia klasowe i klasy
Lecz tu powstaje zagadnienie, wychodzące poza granice zasad ogólnych logiki ludzkiej, mające jednak wielkie znaczenie ze stanowiska nauki i metodologii naukowej.
Bynajmniej nie wszystkie pojęcia klasowe i klasy, nienaganne z ogólnego stanowiska logicznego, mogą mieć wartość dla nauki. Takie np. pojęcia klasowe i klasy, jak „cygara w cenie 50 groszy” lub „wagi 10 gramów”, jak „zwierzęta o długich nogach i krótkim ogonie”, nie uchybiają logice; wartość ich naukowa byłaby jednak więcej niż wątpliwa.
I oto powstaje pytanie: jakie są warunki i sprawdziany wartości pojęć klasowych (zakładając ich poprawność ogólno-logiczną) ze stanowiska zadań naukowego poznania i wyjaśnienia zjawisk?
Wiemy już, że tym sprawdzianem nie może być zgodność pojęcia z terminologią potoczną, tym bardziej zaś z zawodową lub inną praktyczną; obecnie jednak wypada wskazać pozytywnie, co należy brać pod uwagę, chcąc tworzyć należyte pojęcia naukowe; co może służyć za obronę i uzasadnienie wartości naukowej pojęć klasowych przez kogoś wysuwanych; co stanowi właściwą miarę dla krytyki naukowej mnóstwa pojęć już istniejących, lecz nie poddanych jeszcze należytej krytyce?
Za odpowiadające zadaniom poznania i wyjaśnienia naukowego zjawisk uznawać należy te pojęcia klasowe i klasy, względem których istnieją lub mogą być utworzone adekwatne teorie naukowe.
Przez teorie rozumiemy tu i w dalszym tekście wypowiadanie jakichś prawd względem klas przedmiotów, niezależnie od tego, czy będą to pojedyncze sądy tego rodzaju, czy mniejsze lub większe ich zbiory, czy całe nauki samodzielne, czy mniejsze lub większe działy takich nauk; np. biologia, socjologia, psychologia są teoriami w naszym rozumieniu, o ile zawierają w sobie lub próbują stworzyć zbiory prawd, dotyczących klas zjawisk życia, społecznych, psychicznych itp. Teorie naukowe są to teorie uzasadnione w sposób świadomie metodyczny (i systematyczny), albo teorie wraz z ich metodycznym uzasadnieniem naukowym.
Wyraz „teoria” bywa stosowany bardzo często, nie posiada jednak ani w języku potocznym, ani w literaturze naukowej, nie wyłączając prawniczej, charakteru nazwy dla określonej klasy, lecz bywa używany w różnych znaczeniach lub bez jakiegokolwiek świadomego znaczenia. Np. Stamm-ler, wypowiadając się w swym dziele najnowszym, Die
Lehre von dem richtigen Rechte, 1902, za utworzeniem nowej odrębnej nauki prawnej, która by w przeciwieństwie do istniejących nauk prawnych, badających prawo pozytywne, rozwijała zasady prawa słusznego, właściwego, nadającego się do wywołania pewnych skutków pożądanych (ein gewisser Erfolg) — proponuje dla tej przyszłej nauki nazwę „prawoznawstwa teoretycznego”. Istniejące już dyscypliny prawne wraz z tak zwaną „ogólną nauką o prawie” (allgemeine Rechtslehre oder juristische Prinzipienlehre, str. 4) nazywa „prawoznawstwem technicznym” (technische Rechtslehre, str. 3 i n.). Autor ten wykazuje na ogół niezwykłą w literaturze niemieckiej skłonność do operowania nowymi terminami, swoistymi formułami o brzmieniu nieraz dziw- wnym i zagadkowym, oraz innymi środkami zewnętrznymi, aby w ten sposób nadać pozory oryginalności myślom, które by bez podobnych masek nie sprawiły wrażenia myśli oryginalnych. Np. pogląd, który leży u podstaw pracy Stamm- lera o stosunku gospodarstwa do prawa, Wirtschaft und Recht, sformułowany w ten sposób, że prawo stanowi „formę”, a zjawiska gospodarcze „materię” życia społecznego, sprowadza się, gdy się zestawi różne ustępy książki i wyrazi rzecz za pomocą terminów bardziej jasnych i określonych, do teorii, która była już wysunięta i uzasadniona w całym szeregu specjalnych badań prawno-ekonomicznych przed ukazaniem się pracy Stammlera, i głosi, że zjawiska ekonomiczne są wytworem motywacji prawnej, pobudek postępowania masowego, pochodzących od prawa; inny przykład, poza mądrą pozornie i zagadkową formułą, jaką Stammler nadaje w tejże pracy swemu ideałowi społecznemu — „społeczność ludzi wolnych w swych dążeniach” (eine Gemein-schaft frei wollender Menschen) — ukrywa się ideał miłości, braku egoizmu, jak to widać z uwag polemicznych autora w tej sprawie pod moim adresem w jego pracy „Das Recht der Schuldverhältnisse 1897, str. 41). Otóż wytworem tejże skłonności zdaje się być również żądanie utworzenia nowej samodzielnej nauki prawnej pod nazwą „prawoznawstwa teoretycznego”; autor unika bardziej naturalnej i stosownej nazwy „polityka prawa”, pod którą proponowano przed nim stworzenie odpowiedniej samodzielnej -dyscypliny metodycznej i systematycznej, i woli termin „teoria prawa”, „prawo- znawstwo teoretyczne”. Stało się to możliwe dzięki temu właśnie, że wyraz „teoria” nie ma cechy terminu naukowego o stałym i określonym znaczeniu.
Znaczenie stosunkowo bardziej jasne i określone mają w literaturze naukowej wyrażenia „stanowisko teoretyczne”, „nauki teoretyczne” itp. w tych wypadkach, gdy się im przeciwstawia „stanowisko praktyczne”, „nauki praktyczne”. W takich zestawieniach „stanowisko teoretyczne” oznacza, zgodnie z etymologią wyrazu, stanowisko obserwacji i badania obiektywnego, które stwierdza to co istnieje, tak jak ono istnieje, w odróżnieniu od wyrażania tego co jest pożądane, co być powinno itp. W tym znaczeniu stwierdzenie jakiegoś faktu jednostkowego, np., że Sokrates zmarł od trucizny, będzie również sądem teoretycznym; historia, geografia itp. będą naukami teoretycznymi. Skoro dla przeciwstawienia „stanowisku praktycznemu” nie ma wyrazu lepszego niż „stanowisko teoretyczne”, terminologia ta może być zachowana obok pojęcia i nazwy „teoria”, „teorie” (lub „teoria w znaczeniu ścisłym”) dla oznaczenia sądów obiektywnych o klasach lub zbiorów takich sądów.
Przez „adekwatne” teorie naukowe rozumiemy teorie, w których to, co się wypowiada (orzeczenia logiczne wraz z ich uzasadnieniem) jest prawdziwe w stosunku do tej właśnie klasy przedmiotów, o której jest wypowiedziane (lub pomyślane); jeśli więc o jakimś gatunku danego rodzaju lub o jego podgatunku itp. wypowiada się coś, co w rzeczywistości jest prawdziwe w stosunku do całego rodzaju lub innej klasy szerszej, albo jeśli zachodzi brak ustosunkowania w kierunku odwrotnym, to nie będą to teorie adekwatne w naszym znaczeniu.
Aby zrozumieć, na czym polega istota i wartość naukowa adekwatności teorii w tym znaczeniu, należy zważyć co następuje,
Takie sądy o klasach i teorie w ogóle, a w tej liczbie nawet teorie bardzo obszerne, które by nie zawierały w sobie żadnego fałszu, które by były poprawne w tym tylko znaczeniu, że myśl wypowie-dziana w nich nie może być (zasadnie) zaprzeczona w stosunku do wszystkich lub niektórych przedmiotów tej klasy — można by łatwo stwarzać w liczbie nieograniczonej względem wszelkich możliwych klas, chociażby wytworzonych najzupełniej przypadkowo, na chybił trafił.
Np. o klasach: „cygara wagi 10 gramów”, „psy o długich ogonach i krótkich szyjach” itp. dałoby się wypowiedzieć tak wielkie ilości podobnych „prawd”, wytworzyć tak obszerne teorie, że wykład ich mógłby wypełnić wiele grubych tomów. W stosunku do „cygar wagi 10 gramów” można twierdzić, że będąc wprawione w ruch, dążą do zachowania ruchu w tymże kierunku i z jednostajną szybkością (bezwładność), że podlegają przyciąganiu ziemi, spadają (dążą do spadania, jeżeli nie ma tarcia powietrza lub innych komplikacji) według pewnych określonych praw, że ulegają rozszerzeniu od ciepła itd., itd. (patrz treść mechaniki i fizyki w ogóle); można dalej wypowiedzieć mnóstwo twierdzeń prawdziwych o ich składzie chemicznym i odpowiednich właściwościach chemicznych (np. palności, częściowej niepalności itp.), wspólnych im ze względu na wspólnie posiadane elementy składowe (np. węgiel); z powodu ich poszczególnych elementów składowych (w tej liczbie np. nikotyny) można wypowiedzieć poza tym niemało twierdzeń o wpływie ich palenia lub wprowadzania do żołądka przez spożycie, na organizm zwierzęcy lub specjalnie ludzki; następne tomy naszej wyobrażanej „nauki o cygarach wagi 10 gramów” można by zapełnić prawdami charakteru biologicznego ze względu na budowę komórkową liści tytoniowych, których zwitki stanowią cygara; dalej prawdami o charakterze botanicznym, przede wszystkim takimi, którymi się in-teresują specjaliści ogólnej anatomii roślin itp., następnie takimi, które interesują badaczy działów specjalnych królestwa roślinnego, a na każde stadium, zbliżające nas od bardzo szerokiej klasy „rośliny” do wąskiej stosunkowo klasy „tytoń” można by poświęcić po jednym tomie. Lecz to bynajmniej nie wyczerpuje jeszcze treści możliwej nauki o „cygarach wagi 10 gramów”. Albowiem o tej klasie można by ustalić jeszcze wiele prawd, należących ze względu na swój charakter i kierunek do różnych nauk społecznych, np. do ekonomii politycznej; można by ustalić, że cena rynkowa „cygar wagi 10 gramów” pozostaje w określonej zależności od podaży i popytu, od płacy roboczej, od renty, procentu od kapi-tału itd., itd. Nawet prawnicy, po stwierdzeniu, że „cygara wagi 10 gramów” należą do „rzeczy ruchomych”, do „rzeczy zamiennych” itp., potrafiliby wzbogacić naszą „naukę” niejedną prawdą. Tego samego rodzaju obszerne „nauki” dałyby się stworzyć o „psach o długich ogonach i krótkich szyjach”, o „żołnierzykach ołowianych” itp.
Lecz podobne „nauki” stanowiłyby parodię nauki i wzór naoczny, jak nie należy tworzyć teorii; byłyby ilustracją błędów i uchybień, których należy starannie unikać przy budowaniu teorii naukowych. Nie- naukowość takich teorii, ich kalectwo naukowe polegałoby na ich nieadekwatności, czyli na tym, że to, co się w nich wypowiada (orzeczenia logiczne), byłoby odniesione do klas niewłaściwych, zakreślonych zbyt wąsko, gdy tymczasem orzeczenia te są prawdziwe, lecz powinny być odniesione do klas o szerszym zakresie, np. twierdzenia o bezwładności, o ciążeniu itp. byłyby wypowiedziane tylko o cygarach, a w dodatku jeszcze tylko o cygarach ważących po 10 gramów , albo o psach mających długie ogony i krótkie szyje, gdy w rzeczywistości stosują się do wszystkich ciał fizycznych, a więc do klasy znacznie szerszej.
Teorie takie nie dają istotnego poznania naukowego, a nawet zasłaniają przed nami istotę rzeczy. Mogą wprowadzić w błąd, nasuwając błędne przypuszczenie, że cechy przyznane przedmiotom danej klasy stanowią ich właściwość specyficzną, i wywołując błędne również przekonanie, że istnieje jakiś związek między tym, co się przyznaje przedmiotom posiadającym pewną cechę a samą tą cechą.
Zapewne, takie twierdzenia jak: „cygara wagi 10 gramów podlegają przyciąganiu ziemi”, „ludzie małego wzrostu nie mogą żyć bez powietrza” — mogłyby z trudnością nasunąć komuś błędne przypuszczenie, jakoby inne cygara i inne w ogóle przedmioty materialne przyciąganiu nie podlegały, jakoby potrzeba powietrza dla utrzymania życia zależała od wzrostu człowieka itp. — gdyż wiadomo powszechnie, że tak nie jest; nieszkodliwe są też inne błędy logiczne, jeżeli są oczywiste, jeżeli np. wiemy dobrze, że prawdziwą jest teza przeciwna. Lecz w wypadkach, gdy sprawa omawiana nie jest dostatecznie znana, podobne teorie z niewłaściwie dobraną klasą mogą bardzo łatwo wywołać błędy dopiero co wspom-niane i sprawiać wielką szkodę.
Jakkolwiek bądź za teorie naukowe całkowicie poprawne, doskonałe można uznać tylko takie, w których to, co się wypowiada, zostało odniesione do klasy właściwej, mianowicie do klasy tak szerokiej, aby odpowiadać istocie rzeczy ze względu na treść i uzasadnienie orzeczenia.
Innymi słowy, tworzenie teorii naukowych powinno być oparte na tej podstawowej zasadzie metodologicznej, że należy dbać o adekwatność teorii, to znaczy o odniesienie tego, co się wypowiada, do właściwych, dostatecznie szerokich klas przedmiotów.
Teorie, naruszające zasadę klasy dostatecznie szerokiej, tj. teorie, których orzeczenia odniesione są do zbyt wąsko zakreślonych kręgów przedmiotów, będziemy nazywali teoriami kulawymi (nasuwają one nieestetyczny obraz przedmiotów wielkich i ciężkich, opartych na niedostatecznych pod względem rozmiaru lub ilości podstawach — podmiotach).
Grunt podatny do powstawania i mnożenia się sądów kulawych oraz całych mniej lub więcej obszernych nauk obarczonych tą wadą stanowią, między innymi, te dziedziny twórczości teoretycznej, gdzie praca naukowa ulega wpływom ustalonej terminologii zawodowej lub innych nawyknień językowych, które oznaczają jedną nazwą różne gatunki i odmiany wybrane z pewnej szerszej klasy rodzajowej, z wyłączeniem innych gatunków i odmian tego samego rodzaju (z powodu mniejszej ich przydatności praktycznej lub tp.). Wspólne dla wszystkich takich przedmiotów o jednej nazwie jest to wszystko, co jest wspólne dla całej klasy rodzajowej, z której zostały wybrane owe gatunki i odmiany; lecz wszystkie sądy lub zbiory sądów, stwierdzające takie cechy wspólne, będą stanowiły z konieczności teorie kulawe, skoro nie są odniesione do klasy rodzajowej, jakby należało w myśl zasady właściwej klasy, lecz tylko do pewnej części tej klasy. Np. w stosunku do jarzyn w znaczeniu kulinarnym można niewątpliwie wypowiedzieć wiele twierdzeń treści botanicznej, które będą prawdziwe dla wszystkich odmian jarzyn, lecz twierdzenia te będą teoriami kulawymi: wszystko, co jest wspólne jarzynom, jest w rzeczywistości wspólne szerszej klasie przedmiotów. Taki sam charakter miałaby teoria zoologiczna „zwierzyny” w znaczeniu kulinarnym lub myśliwskim itp. Nawiasem mówiąc, teorie takie są nie tylko kulawe, lecz zarazem pozorne (ze stanowiska obiektywnego nie są wcale teoriami), gdyż poza kulawizną ujawniają jeszcze tę wadę, że stanowią sądy o klasach pozornych, które w rzeczywistości, ze stanowiska obiektywnych podobieństw i różnic między zjawiskami, wcale nie istnieją (wada ta jest zjawiskiem naturalnym we wszystkich dziedzinach nauki, gdzie panuje uleganie sugestii wyrazów).
Dalsze obfite źródło teorii kulawych stanowi wprowadzanie do dziedziny badania teoretycznego różnych stanowisk i dążności praktycznych. Te grupy przedmiotów, z którymi się łączą jakieś aktualne interesy praktyczne, zwracają na siebie przeważnie lub wyłącznie uwagę nie tylko „ludzi praktyki”, lecz nawet badaczy, zasłaniając sobą inne, jednorodne z nimi ze stanowiska obiektywnego, i na gruncie takiego zacieśnienia horyzontu naukowego kwitną teorie kulawe zarówno istotne, jak pozorne.
W dalszym ciągu będziemy mieli sposobność wskazać na inne jeszcze okoliczności, które się przyczyniają, łącznie z wymienionymi wyżej, do tego, że całokształt istniejących dziś poglądów, przekonań i doktryn teoretycznych wymaga najdokładniejszej rewizji krytycznej i poprawienia ze stanowiska zasady klasy dostatecznie szerokiej.
Samo poprawianie teorii kulawych może się odbywać w sposób dwojaki:
1) aby poprawić teorie istotne, lecz kulawe, należy oczywiście zastąpić zawarte w nich zbyt wąskie pojęcia klasowe (i klasy) przez odpowiednie pojęcia wyższe, o szerszym zakresie, np. podgatunki przez gatunki lub rodzaje (jak można poznać, że dana klasa jest za wąska i jaka klasa jest właściwa, do tego wrócimy niżej); czasami utworzenie i podstawienie jednego pojęcia właściwego wystarcza do poprawienia całej obszernej teorii, dużego systemu sądów klasowych; niekiedy wypada wytworzyć w tym celu cały szereg, całą drabinę hierarchiczną pojęć różnych stopni; zdarza się to w tym wypadku, gdy dana mniej lub więcej obszerna teoria, np. cała nauka teoretyczna, stanowi zespół twierdzeń, kulejących w różnym stopniu, gdy, przypuśćmy, spomiędzy orzeczeń, wypowiedzianych o klasie gatunkowej, której dotyczy teoria, jedne są prawdziwe w stosunku do klasy rodzajowej, inne — w stosunku do kolejnej klasy nadrzędnej, jeszcze inne — do klasy jeszcze wyższej itd.;
2) aby poprawić teorie kulawe i zarazem pozorne, np. sądu i zbioru sądów o grupach eklektycznych, połączonych zewnętrznie przez jakąś nazwę praktyczno-zawodową, należy znaleźć tę klasę, z której elementów owa grupa została wytworzona; niekiedy zajdzie potrzeba utworzenia, poza odpowiednią klasą najbliższą, jeszcze dalszych o szerszym zakresie (patrz wyżej pod 1).
Wyniki takiej rewizji i poprawienia mogą być dwojakie:
1. Zwykłe usunięcie teorii kulawej bez żadnej nowej zdobyczy pozytywnej dla nauki. Do tego się sprowadzi rezultat poprawienia teorii kulawej bądź to istotnej, bądź pozornej, w tych wypadkach, gdy rewizja wykaże, że w jakiejkolwiek nauce istnieje już poprawna teoria właściwej klasy (za przykład mogą służyć liczne tezy przedstawionej poprzednio „nauki o cygarach wagi 10 gramów”). Zresztą oczyszczenie nauki ze śmieci, jakimi są teorie kulawe i szpetniejsze jeszcze od nich wytwory umysłowe — teorie kulawe, a zarazem pozorne — stanowi już samo przez się zdobycz wartościową.
2. Większość teorii kulawych utrzymuje się, rzecz zrozumiała, tylko dzięki temu, że nie ma odpowiednich teorii poprawnych, wskutek czego wady ich pozostają nie zauważone. Zwykłym więc wynikiem poprawienia teorii kulawych, zarówno istotnych, jak pozornych, będzie coś znacznie cenniejszego dla nauki, niż samo usunięcie teorii błędnej, mianowicie zastąpienie teorii stosunkowo wąskiej co do zakresu (stopnia zastosowania) i niepoprawnej przez teorię całkowicie poprawną i zarazem bardziej szeroką, rzucającą więcej światła, przez taką teorię, która będzie sama przez się doskonalą i prócz tego oświetli takie dziedziny, które za poprzedniej teorii kulawej okryte były zupełną ciemnością. Zdobycze to tym bardziej wartościowe w obu kierunkach, w im większym stopniu kulała teoria przed poprawieniem, im więcej więc została klasa rozszerzona; np. zastąpienie jednego z podgatunków przez cały gatunek jest zdobyczą wartościową, a zastąpienie jednego z podgatunków przez cały rodzaj lub klasę jeszcze szerszą stanowi jeszcze wspanialszą zdobycz naukową.
Jeżeli stan faktyczny w pewnej dziedzinie naukowej przedstawia się tak, że istnieje kilka dyscyplin (lub kilka gałęzi jednej dyscypliny), które badają różne odmiany przedmiotów pokrewnych, tj. różne gatunki (lub gatunki niecałkowite, podgatunki przypadkowo uprzywilejowane) tego samego rodzaju (np. nauka o prawie — nauka o moralności), nie ma zaś teorii odpowiedniego rodzaju (np. rodzaju „zjawisk etycznych”, rozumiejąc przez to klasę szerszą, obejmującą moralność i prawo), i na tym gruncie obie te współrzędne gałęzie wiedzy zanieczyszczone są teoriami kulawymi (różne tezy, wypowiadane o każdej z poszczególnych klas gatunkowych — o moralności lub prawie — są w rzeczywistości prawdziwe w stosunku do wspólnej klasy rodzajowej — zjawisk etycznych), to w wyniku rewizji i poprawienia ze stanowiska naszej zasady metodologicznej otrzymać musimy:
1) utworzenie nowej wyższej nauki, nadrzędnej w tym samym stopniu względem wszystkich dawnych nauk pokrewnych (lub w ogóle teorii wyższej klasy);
2) oczyszczenie wszystkich nauk pokrewnych za jednym zamachem od odpowiednich teorii kulawych.
Jak wskazują już wywody powyższe, z ogólnej zasady metodologicznej, wymagającej należycie szerokiego zakresu klasy podmiotu, wypływa, obok innych, następujące twierdzenie szczegółowe.
Jeżeli jest danych n gatunków przedmiotów pokrewnych, to powinno istnieć n + 1 nauk teoretycznych lub w ogóle teorii; np. gdy istnieją 2 gatunki, potrzeba 2 + 1 = 3 nauk, gdy istnieją 3 gatunki, potrzeba 3 + 1 = 4 nauk itd.
Istotnie, jeśli klasa a (np. zjawiska prawne) i klasa b (np. zjawiska moralne) stanowią rzeczywiście klasy zjawisk pokrewnych, tj. obok swych właściwości specjalnych mają też cechy wspólne, należą do tego samego wspólnego rodzaju, to do należytego poznania obu tych typów zjawisk potrzebna jest znajomość ich cech zarówno rodzajowych, wspólnych, jak specyficznych; lecz przy istnieniu dwóch tylko dyscyplin, teorii a (np. prawa) i teorii b (moralności), znajomości takiej nie można osiągnąć w formie teorii zupełnie poprawnych i nie da się uniknąć albo całkowitego braku znajomości cech rodzajowych, albo obecności w obu dyscyplinach teorii kulawych; dla uniknięcia obu tych wad niezbędne jest stworzenie, obok dwóch dyscyplin gaunkowych, stwierdzających właściwości, specyficzne klasy a i klasy b, jeszcze jednej wyższej dyscypliny rodzajowej C, mającej za przedmiot cechy wspólnej klasy rodzajowej. W ten sam sposób można dowieść potrzeby czterech teorii dla badania trzech klas zjawisk pokrewnych, pięciu teorii dla badania czterech klas pokrewnych itp., słowem potrzeby n + 1 teorii dla n klas pokrewnych.
Przy pomocy tego prostego twierdzenia byłoby łatwo ujawnić i dowieść istnienia w nauce wielu szkodliwych luk i potrzeby metodologicznej stworzenia wielu teorii lub nawet całych nowych nauk, które obecnie, niestety, nie istnieją, choć nieraz nie brak dla nich gotowego surowego materiału w postaci różnych bardziej specjalnych teorii kulawych. W pewnych innych wypadkach odpowiednie dyscypliny już istnieją lub usiłują powstać, lecz wskutek nieznajomości omawianych zasad metodologicznych narażone są na wątpliwości, negację, walkę, same zaś nie umieją określić ściśle i jasno swego odrębnego przedmiotu i dowieść przez to swego prawa do istnienia.
W takiej sytuacji znajduje się między innymi, jakkolwiek by to się dziwnym wydawało, dyscyplina zajmująca miejsce najzaszczytniejsze wśród innych nauk — filozofia. W starożytności „filozofami” nazywano wszystkich ludzi, oddających się rozważaniom naukowym, a „filozofia” oznaczała naukę w najogólniejszym znaczeniu, następnie stopniowe rozszerzanie się i specjalizacja wiedzy doprowadziły do powstania i wyodrębnienia się z filozofii szeregu nauk specjalnych, aż wreszcie filozofia stanęła przed pytaniem, co dla niej pozostaje. Wszystkie tematy i przedmioty badania są już, zdawałoby się podzielone: zjawiska fizyczne bada fizyka i cały szereg innych nauk specjalnych, zjawiska psychiczne bada psychologia itd. Zachowała się jeszcze tradycja uznawania pewnych nauk (przeważnie psychologii, etyki, estetyki i logiki wraz z tak zwaną teorią poznania) za dyscypliny „filozoficzne”, stanowiące w sumie dziedzinę filozofii . Lecz to równa się odmawianiu filozofii charakteru odrębnej nauki, i to samo rzec można o utożsamianiu filozofii z jedną z tych nauk, np. z teorią poznania lub etyką. Nie ratuje też filozofii jako nauki odrębnej pogląd bardzo rozpowszechniony, że właściwym zadaniem filozofii jest połączenie w system ogólny i jednolity wiedzy zdobywanej przez poszczególne nauki . Do wprowadzenia takiej łączności i ładu systematycznego między naukami nie jest potrzebna dyscyplina odrębna, gdyż o to powinny dbać same poszczególne nauki bez żadnej ingerencji zewnętrznej (por. wyżej str. 33). Jeszcze mniej mogą uzasadnić i określić naukowo filozofię i jej przedmiot różne mgliste powiedzenia o potrzebie wytworzenia „poglądu na świat” (Weltanschauung), „mądrości życiowej” (Lebensweisheit), „poglądu na życie” (Lebensansicht) itp.
Gdy w ten sposób, w braku odrębnego przedmiotu i własnej dziedziny badania, filozofia okazuje się pozbawiona uzasadnienia naukowego, jest rzeczą naturalną, że wielu zapatruje się na nią sceptycznie, odmawiając jej w ogóle prawa do istnienia. Wprawdzie filozofia mimo to staje się od czasu do czasu nie tylko nauką tolerowaną, lecz nawet popularną i modną, i głosy sceptyków zagłuszane są głosami jej zwolenników (choć ci nie umieją określić ściśle przedmiotu swych sympatii); lecz to zależy od mody (od której nie zależą nauki, uzasadnione w sposób trwalszy), a mody przemijają …
Jakkolwiek bądź zagadnienie przedmiotu i zadania filozofii, a nawet kwestia jej racji bytu są dotąd sporne. Na podstawie twierdzenia o potrzebie n + 1 nauk dla badania n odmian przedmiotów zagadnienia te otrzymują rozwiązanie niewątpliwe, pomyślne dla filozofii, a zarazem jasno i ściśle określone. Okazuje się mianowicie z tego stanowiska, że pogląd, jakoby wszystkie przedmioty badania były rozdzielone pomiędzy poszczególne nauki specjalne, opiera się na błędzie. Aczkolwiek przedmioty fizyczne należą istotnie do zakresu fizyki (w znaczeniu ogólnym, jako sy-stemu nauk badających zjawiska fizyczne), a przedmioty psychiczne — do zakresu psychologii (w tym samym znaczeniu ogólnym) lub ściślej jeszcze: dlatego właśnie, że dziedzinę specjalną nauk fizycznych stanowią zjawiska fizyczne, a dziedzinę specjalną nauk psychologicznych — zjawiska psychiczne, niezbędna jest jeszcze jedna nauka dla zbadania klasy zjawisk, nie należących do zakresu tamtych nauk. Klasą tą jest klasa rodzajowa, obejmująca łącznie zjawiska fizyczne i psychiczne jako swoje odmiany gatunkowe, mianowicie klasa przedmiotów realnych (wszystko co jest realne, wszystko co istniało, istnieje lub istnieć będzie). Innymi słowy, filozofia (tu rozumiemy przez nią „filozofię teoretyczną”, o „filozofii praktycznej” patrz niżej) jest lub ściślej powinna być teorią tego co realne (jako klasy jednolitej, nadrzędnej w stosunku do klas, obejmujących to co materialne i duchowe); powinna mieć za przedmiot badania właściwości tej klasy ogólnej w przeciwstawieniu do właściwości innych klas względem niej podrzędnych — klas zjawisk fizycznych i psychicznych, które stanowią przedmioty badania fizyki i psychologii w znaczeniu ogólnym.
Z proponowanego tu pojęcia filozofii jako teorii, mającej za odrębny swój przedmiot badania klasę wszystkiego co realne, wypływają między innymi konsekwencje następujące:
1. Że filozofia nie jest zasadniczo żadną, choćby najporządniej usystematyzowaną kompilacją treści lub najważniejszej treści wszystkich nauk (czym chce ją uczynić najbardziej rozpowszechnione obecnie określenie filozofii, mimo’ że wyrazu „kompilacja” naturalnie nie używa). Filozofia jest odrębną nauką o treści odrębnej, żadna więc teza jakiejkolwiek innej nauki nie może należeć do jej treści, i żadna teza właściwa filozofii nie może być składnikiem jakiejkolwiek innej nauki. Taki stosunek ścisłego rozgraniczenia zachodzi (ściślej: zachodzić powinien) nawet względem nauk najbliższych jeś typem, względem teorii klasowych, jak fizyka i psychologia. Nawet same orzeczenia teoretyczne powinny być zasadniczo różne w tych naukach: w razie faktycznej tożsamości jakiegoś orzeczenia filozofii (mającego- za podmiot klasę jej właściwą) z orzeczeniem fizyki, psychologii lub jakiejkolwiek innej nauki należy przypuszczać., albo:
1) że odpowiednie twierdzenie fizyka, psychologa lub tp. jest teorią kulawą (że np. niewłaściwie wypowiedziano o zjawiskach fizycznych coś, co w rzeczywistości jest prawdą także dla zjawisk niefizycznych), albo
2) że twierdzenie filozofa jest błędne, że wypowiada on o przedmiotach realnych jako klasie ogólnej coś, co stanowi prawdę jedynie w stosunku do jakiegoś gatunku tej klasy, np. do zjawisk fizycznych lub psychicznych („teoria skacząca” — patrz niżej). Zasada rozgraniczenia stosuje się a fortiori do nauk, które nie należą w ogóle do klasy teorii w znaczeniu ścisłym i wypowiadają sądy innego typu. Warto wspomnieć tu z tego powodu naukę, która bada najpotężniejszy rozmiarem przedmiot konkretno-indywidualny (przedmiot złożony, kompleks), zawierający w sobie jako swą cząstkę ziemię i cały nasz system słoneczny — cały „kosmos” ciał niebieskich. Wobec tego, że w rozważaniach na temat filozofii wymienia się wciąż wyrazy „pogląd na świat” (Welt- anschauung) itp., należy zaznaczyć, że filozofia nie ma nic wspólnego z „nauką o wszechświecie”. Aby wyrobić sobie właściwy pogląd na wszechświat, należy znać, oczywiście, różne prawdy astronomiczne i kosmograficzne, lecz do filozofii nie należą one wcale.
2. Że do właściwych zadań filozofii należy wykrycie i stwierdzenie tego, co jest prawdziwe w stosunku do wszelkiego zjawiska, czy nim będzie spadanie kamienia, czy polot fantazji w duszy poety, miłość, nienawiść lub tp. Ku znalezieniu wspólnej „natury”, wspólnych cech wszystkiego, co istnieje jako zjawisko realne, powinny się kierować świadome i metodyczne wysiłki myślenia filozoficznego, i od powodzenia tych badań, od wykrycia i uzasadnienia odpowiednich prawd zależy byt filozofii jako teorii naukowej, tego co realne.
Nasuwa się pytanie, zwłaszcza wobec tak niepodobnych do siebie zjawisk, jak spadanie kamienia i myśl, czy istnieje w ogóle coś wspólnego (i zarazem specyficznie właściwego) wszystkiemu co realne; w pytaniu tym zawiera się „być albo nie być” filozofii.
Na to pytanie odpowiedzieć wypada: dotychczas nie udało się znaleźć i uzasadnić naukowo prawd tego rodzaju, nie znamy jednak racji naukowej, która by pozwalała twierdzić, że nie uda się ich osiągnąć w przyszłości; jest rzeczą możliwą, że badania, prowadzone z należytą świadomością i metodycznością, będą uwieńczone powodzeniem; bądź co bądź odpowiednie zagadnienie istnieje i ma charakter zagadnienia naukowego, poważnego i godnego uwagi.
Zaznaczyć należy, że w literaturze filozoficznej wyodrębniają się od najdawniejszych czasów dwa główne kierunki, dwie główne szkoły: materializm (szkoła starsza) oraz idealizm.
Materializm stanowi w istocie swej swoistą teorię klasy nas tu interesującej; treść bowiem filozofii materiali- stycznej sprowadza się do twierdzenia, że wszystko, co istnieje, posiada naturę identyczną, mianowicie materialną; według tej teorii wszystkie zjawiska, zarówno fizyczne, jak psychiczne, są właściwie zjawiskami fizycznymi, dają się sprowadzić do materii i jej ruchu. Doktryna ta nie stanowi teorii uzasadnionej naukowo, lecz tylko dowolne twierdzenie, nie można więc jej uznać za filozofię w znaczeniu nauki, za filozofię naukową. Lecz gdyby się udało teorię tę uzasadnić w sposób naukowy, to posiadalibyśmy w niej filozofię naukową w znaczeniu wyżej ustalonym.
Idealizm, filozofia idealistyczna podpada również pod naszą definicję, jeśli nie filozofii jako nauki, to filozofii jako odrębnego tematu naukowego; istota tej doktryny (którą byłoby poprawniej nazywać spirytualizmem) streszcza się w tym, że wszystko co realne ma naturę duchową, stanowi przejawy jednego wspólnego pierwiastka duchowego. Niektórzy spirytualiści, np. Schopenhauer, Hartmann, Wundt, dopatrują się tego pierwiastka w „woli” (woluntaryzm), inni w rozumie, intelekcie (intelektualizm). I te jednak teorie stanowią, niestety, twierdzenia dowolne, nie uzasadnione naukowo, wskutek czego idealistyczna filozofia naukowa również nie istnieje.
Gdy teoria jest wolna od wady kulawizny, nie zapewnia to jej całkowitej poprawności: trzeba jeszcze, aby to, co się w niej wypowiada, było odniesione tylko do tej klasy przedmiotów, dla której jest prawdą, nie zaś do szerszego zakresu przedmiotów; trzeba, aby podmioty teoretyczne nie były nie tylko za wąskie, lecz także za szerokie pod względem zakresu.
Teorie, posiadające tę wadę, że ich orzeczenia nie zostały ograniczone do zakresu, dla którego są prawdziwe, lecz rozszerzone są poza te granice, można nazwać, w przeciwieństwie do kulawych, teoriami skaczącymi (ich orzeczenia dokonywają skoków poza swe granice naturalne do dziedzin obcych).
I ta również wada, przeciwna kulawiźnie, nie stanowi bynajmniej rzadkiego zjawiska nie tylko w codziennym myśleniu potocznym, lecz nawet w nauce. Rozpowszechniona jest szczególnie w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych. Dotyczy to przede wszystkim tak zwanej socjologii „nauki o społeczeństwie”. Tu mamy przed sobą obraz coraz to liczniejszych współzawodniczących ze sobą teorii, z których każda wysuwa jeden jakiś czynnik lub element życia ludzkiego, jako „podstawę” całego życia społecznego i jego dziejów, całokształtu wszystkich procesów społecznych; jedni socjologowie twierdzą, że podstawą wszystkiego w społeczeństwie ludzkim, czynnikiem wyznaczającym wszystkie inne zjawiska (np. prawo, moralność, religię, naukę) są warunki produkcji dóbr materialnych, siły produkcyjne i narzędzia wytwórczości (tak zwany materializm ekonomiczny, marksizm socjologiczny); inni sprowadzają wszystko do naśladowania przez członków społeczności jednostek wybitniejszych i ujawniających twórczość indywidualną (np. Tarde i inni); inni sprowadzają wszystko do walki i podboju jednych plemion lub grup społecznych przez drugie (Gumplowicz); inni znów uznają za czynnik decydujący walkę o byt i dobór naturalny (socjologowie-darwiniści); inni widzą źródło wszystkiego we właściwościach rasy, inni jeszcze — w warunkach fizyczno-geograficznych życia danego społeczeństwa, etc., etc. Nie ma potrzeby badać i krytykować szczegółowo tych i im podobnych teorii, fabrykowanych obficie w literaturze socjologicznej, i wystarczy rozważyć rzecz ze stanowiska ogólnego, aby dojść do przekonania, że socjologia przedstawia coś w rodzaju muzeum patologii naukowej, mianowicie bogatą kolekcję teorii skaczących.
Gdyby treść tych i im podobnych teorii wyrażała się w twierdzeniu, że taki a taki czynnik uprzywilejowany przez daną teorię ma pewną właściwą sobie dziedzinę oddziaływania i pewne częściowe znaczenie w życiu społecznym i jego dziejach, to wszystkie te teorie lub liczne spomiędzy nich mogłyby być prawdziwe.
Skoro jednak nie mają one treści tak skromnej, lecz zgłaszają roszczenia kolidujące ze sobą, wyłączające się nawzajem, a mianowicie jedna teoria twierdzi, że w zjawiskach społecznych wszystko jest a, czynnik ten wyznacza wszystko inne, druga, że jest to bynajmniej nie a, lecz b, trzecia, że wszystko jest c (bynajmniej zaś nie a lub b) itd. — to w myśl podstawowej „zasady logicznej”, zasady sprzeczności, teorie te nie mogą być jednocześnie prawdziwe, lecz muszą być wszystkie prócz jednej (jeżeli nie wszystkie w ogóle) fałszywe; fałszywość ich może być całkowita lub częściowa: całkowitą będzie w tym wypadku, jeżeli uprzywilejowany przez daną teorię socjologiczną czynnik a, b, c lub inny albo nie istnieje, albo nie gra żadnej roli w życiu społecznym, nie wywołuje w tej dziedzinie żadnych skutków; częściową będzie, jeżeli czynnik istnieje i nie jest pozbawiony wpływu przyczynowego, wywołuje pewne skutki w życiu społecznym, lecz oddziaływanie jego jest skromniejsze, bardziej ograniczone niż przypuszcza dany socjolog (a więc teoria jego jest teorią skaczącą).
Jakkolwiek lekkomyślne pod względem naukowym są twierdzenia, panujące w literaturze socjologicznej, jednak a priori już można uznać za nieprawdopodobne, aby wszystkie lub choćby większa część tych teorii były całkowicie fałszywe; w rzeczywistości mowa w nich o czynnikach i zjawiskach, które istnieją niewątpliwie i nie są pozbawione wpływu przyczynowego w ludzkim życiu społeczno-historycznym. A zatem mamy tu do czynienia z wytwarzaniem i nagromadzaniem teorii skaczących. W ten sam sposób można by dowieść (również nie tracąc czasu na analizę poszczególnych teorii), na podstawie rozważań ogólnych o związku przyczynowym między zjawiskami, że nawet w zjawiskach najprostszych, jak np. spadanie kamienia, musi brać udział mnóstwo czynników (np. obecność powietrza, słońca itp.), i że udział ich oparty jest, jeśli wolno tak się wyrazić, na zasadzie równości praw; można by przy tym na gruncie odpowiednich rozważań ogólnych wywnioskować coś więcej niż z samej zasady sprzeczności, mianowicie że wszystkie teorie wspomnianego typu (nie zaś wszystkie prócz może jednej) muszą być teoriami skaczącymi (chyba że niektóre z nich, co jeszcze gorsza, są absolutnie fałszywe), i że w ogóle produkcja naukowa i kierunek myślowy typu podobnego, jaki się przyjął w socjologii, mogą dawać w wyniku wyłącznie wytwory patologiczne pod względem naukowym — teorie skaczące .
Za pomocą rozumowań analogicznych (ze stanowiska zasad ogólnych logiki lub ze stanowiska istoty związku przyczynowego między zjawiskami) można by ujawnić w innych również naukach humanistycznych oraz w poszczególnych ich działach istnienie mnóstwa teorii skaczących (np. na temat genezy i rozwoju prawa w prawoznawstwie, moralności w nauce o moralności, religii w tak zwanej „filozofii religii” itp.).
Wśród nauk społecznych najmniej objawów takiej patologii naukowej wykazuje, jak się zdaje, ekonomia polityczna (teoretyczna), nauka pod każdym względem najpomyślniej rozwinięta i najbardziej naukowa ze wszystkich dyscyplin społecznych. Jednak baczniejsza analiza niektórych jej teorii szczegółowych, jak choćby nauki o wartości, o rencie, o zysku, przedsiębiorcy wykazałaby, że i ta nawet nauka społeczna wykazuje niemało chorobliwych dążności do tworzenia teorii skaczących. A gdy się uwzględni, z jednej strony, treść jej pozytywnych wytworów teoretycznych, mających poważną wartość, jak prawo podaży i popytu itd., z drugiej zaś — istniejące definicje samego przedmiotu ekonomii politycznej, tego, co ona sama uważa za przedmiot swych badań jako nauka teoretyczna — definicje „gospodarstwa”, „zjawisk gospodarczych”, to się okaże, iż nauka ta jako całość stanowi teorię skaczącą. Albowiem jej twierdzenia są wprawdzie pod niejednym względem bardzo wartościowe, a jednak są prawdziwe tylko w stosunku do części tego, co ekonomia uważa za swój przedmiot, tego, co określa, idąc za wskazówką na- wyknień językowych, jako „gospodarstwo”, „zjawisko gospodarcze” lub tp. Jej prawdy są istotnie prawdami w stosunku do tej tylko cząstki „zjawisk gospodarczych”, jak je ujmuje mowa potoczna i jak chcą ją ująć każda na swój sposób definicje ekonomistów — którą stanowi postępowanie ludzkie indywidualne i masowe, kierowane przez pewną typową motywację, opartą na instytucjach prawa cywilnego (na instytucjach własności prywatnej, prawa obligacyjno- -umownego, rodzinnego i spadkowego)
Poddawanie się bezkrytyczne przyzwyczajeniom językowym (zamiast samodzielnego tworzenia pojęć klasowych, odpowiednich dla nauki) stanowi w ogóle bogate źródło teorii nie tylko kulawych (patrz wyżej), lecz także skaczących. Skoro dana nauka teoretyczna, wypowiadając pewne twierdzenia ogólne, określa klasę, której te twierdzenia dotyczą, nie według istoty rzeczy, lecz według tego, do czego bywa stosowany w charakterze nazwy ogólnej jakiś wyraz w tej lub innej dziedzinie językowej — wówczas naturalnie muszą często powstawać różne ustosunkowania niewłaściwe: raz klasa w ten sposób określona będzie zbyt wąska (i otrzymamy teorię kulawą), to znów klasa będzie zbyt szeroka (i otrzymamy teorię skaczącą).
W szczególności uleganie wpływowi terminologii zawodowej lub innej praktycznej — choć istocie tego zjawiska odpowiada raczej tworzenie teorii kulawych (por. wyżej) — wywołuje nieraz także błąd przeciwny, bywa nieraz źródłem teorii skaczących. Jeżeli dana dyscyplina teoretyczna kieruje się specjalnymi nazwami praktycznymi, obejmującymi grupy przedmiotów różnorodnych, uznawanych ze względu na wspólną nazwę za obiektywnie jednorodne, stanowi to grunt bardzo podatny do wypowiadania różnych poglądów i twierdzeń, opartych na badaniu pewnych tylko elementów tej grupy , o całej grupie, oznaczanej ową wspólną nazwą, czyli również o takich jej elementach, które mają charakter inny i nie stanowią właściwego podmiotu dla danego orzeczenia. Rzecz jasna, że taka dążność do tworzenia teorii skaczących (a w tym wypadku zarazem pozornych, por. wyżej str. 128), objawia się najbardziej uporczywie wówczas, gdy któryś z elementów grupy mieszanej, noszącej wspólną nazwę, zwraca na siebie z jakichkolwiek powodów główną uwagę, stanowi główne źródło tych przykładów i wzorów, których badanie dostarcza materiału do powstawania poglądów i formułowania twierdzeń ogólnych. Jeżeli np. w danej dyscyplinie, mającej za przedmiot badania grupę różnolitą A + b + c, oznaczoną za pomocą odrębnej nazwy, elementy b i c pozostają zwykle w cieniu, a rolę główną gra element A, to im więcej A przeważa i zasłania sobą b i c, tym lepszy stwarza się grunt dla powstawania teorii skaczących (i tym bardziej regularny i stały kierunek otrzymują skoki orzeczeń: skoki będą się kierowały od A ku b i c, nie zaś od b lub c ku całej grupie)
Również wprowadzanie stanowisk i dążności praktycznych do badań teoretycznych stanowi obfite źródło teorii nie tylko kulawych, lecz także skaczących. Jeżeli znaczenie praktyczne pewnych przedmiotów zwraca na nie szczególną uwagę badaczy, czyni z nich uprzywilejowane podmioty dla orzeczeń, które powinny by być odniesione do klas o zakresie szerszym, to powstają teorie kulawe; zdarza się jednak, że grupa uprzywilejowana praktycznie staje się wyłącznym źródłem formułowania orzeczeń, i wówczas orzeczenia te, odniesione do klasy szerszej, dają w wyniku teorie skaczące. Prawoznawstwo dzisiejsze stanowi przeważnie zbiór dyscyplin, zajmujących się analizą i interpretacją współczesnego prawa obowiązującego w celu stosowania go w praktyce sądowej lub innej; lecz twierdzenia, które powstają na tym gruncie, dążą uporczywie do rozszerzania się na prawo w ogóle lub, w dziedzinach specjalnych, np. na prawo państwowe i państwo w ogóle — choć to, co stanowi prawdę w stosunku do państwa współczesnego, prawa współczesnego, nie zawsze może być powiedziane o prawie i państwie w znaczeniu ogólnym.
Bardzo rozpowszechnioną odmianę teorii skaczących stanowią takie, w których wypowiada się coś jako prawo o znaczeniu powszechnym, np. że każde działanie wykonywane jest dla jakiegoś celu, że celem każdego działania jest osiągnięcie pewnej korzyści lub uniknięcie szkody (utylitaryzm), albo też osiągnięcie pewnej przyjemności lub uniknięcie przykrości (hedonizm) itp., tylko dlatego, że danemu badaczowi inne postępowanie wydaje się niedorzeczne, bezsensowne ze stanowiska praktycznego .
Poprawiać teorie skaczące należy, rzecz jasna, zastępując zbyt szerokie klasy przedmiotów przez właściwe, o zakresie węższym. W stosunku do teorii istotnych, lecz skaczących, zadanie ogranicza się do zastąpienia danej klasy rodzajowej przez gatunek, podgatunek lub mniejszą odmianę, zależnie od stopnia skoków teorii lub jej poszczególnych składników. Jeżeli dana teoria jest nie tylko skaczącą, lecz zarazem pozorną, to należy określić odpowiednią klasę istotną, a następnie dzielić ją na gatunki, pod- gatunki itp., aż się znajdą właściwe węższe zakresem klasy dla elementów teorii skaczącej i pozornej.
Wynikiem rewizji i poprawienia teorii skaczączących ze stanowiska zasady klasy właściwej, nie za szerokiej, będzie niekiedy po prostu oczyszczenie nauki od błędnych teorii (por. wyżej str. 129 i n.), zwykle zaś zastąpienie twierdzeń błędnych przez skromniejsze, lecz całkowicie poprawne. W pewnych wypadkach dawna złożona teoria skacząca przetworzy się po takim poprawieniu w kilka teorii gatunkowych, podgatunkowych itp.; orzeczenia, odniesione przedtem błędnie do klasy rodzajowej A (lub do grupy mieszanej składników jakiejś klasy rodzajowej), będą odniesione, po dokonaniu podziału klasy A na klasy gatunkowe a i b, częściowo do a, częściowo do b, zamiast więc błędnej teorii A otrzymamy poprawną teorię a + poprawną teorię b; niektóre tezy mogą się okazać skaczące nawet w stosunku do tych klas gatunkowych i staną się poprawne dopiero po odniesieniu ich do dalszych, pomniejszych poddziałów klasy rodzajowej; w ten sposób w zamian dawnej mieszaniny twierdzeń, skaczących w różnym stopniu, umieszczonej na jednym poziomie (odniesionej do jednej klasy istotnej lub pozornej, lecz za szerokiej), otrzymamy cały system teorii poprawnych, rozgałęziający się ku dołowi.
Odpowiednio do twierdzenia o potrzebie uzupełniającej teorii rodzajowej wobec danych nam kilku współrzędnych teorii gatunkowych, można tu w ogóle ustalić twierdzenie o potrzebie, obok teorii klasy rodzajowej, tylu podrzędnych jej teorii gatunkowych, ile dany rodzaj posiada gatunków, które mogą dać podstawę do odpowiednich teorii, wartościowych pod względem naukowym.
Jeżeli dana teoria złożona, cała dyscyplina teoretyczna, stanowi mieszaninę teorii skaczących i kulawych (czego, po uwzględnieniu łącznym wywodów ze str. 128 i 143, można się spodziewać a priori po dyscyplinie, mającej za przedmiot grupę eklektyczną i biorącej go za klasę istotną ze względu na wspólną nazwę), to poprawianie takiej nauki ze stanowiska zasady klasy właściwej będzie polegało na konstruowaniu teorii zarówno w górę, jak w dół od danego po-ziomu, tj. na tworzeniu nowych teorii, częściowo wyższych, ogólniejszych, częściowo zaś niższych, szcze- gółowszych.
Obok połączenia w jednej teorii złożonej tez kulawych i skaczących, możliwe jest występowanie łączne obu wad w jednej i tej samej prostej teorii, w jednym i tym samym twierdzeniu o klasie.
Gdy np. mówi się coś o grupie mieszanej przedmiotów różnorodnych, oznaczanej jedną nazwą, to może się łatwo zdarzyć, że orzeczenie
1) jest prawdą w stosunku nie do wszystkich, lecz tylko niektórych elementów grupy (teoria skacząca i pozorna), a zarazem
2) jest prawdą nie tylko w stosunku do tych, lecz również w stosunku do innych przedmiotów, jednorodnych z nimi, ale nie włączonych do grupy, przypuśćmy, ze względów praktycznych (teoria kulawa i pozorna). Gdyby ktoś, darząc naiwnym zaufaniem terminy kulinarne „jarzyny” lub „zwierzyna”, zaczął pisać rozprawę pt. „Anatomia jarzyn” lub „Fizjologia zwierzyny”, to by stworzył zapewne niejeden przykład teorii, skaczących i kulawych zarazem.
Poprawiać takie teorie należy oczywiście ograniczając zakres niewłaściwych podmiotów teoretycznych w jednym kierunku i rozszerzając go w drugim. W tym celu należy utworzyć klasę wyższą, zawierającą w sobie wszystkie przedmioty, względem których dane orzeczenie jest prawdziwe, następnie zaś podzielić tę klasę na gatunki (w razie potrzeby dalej na podgatunki itd.), aby znaleźć klasę, obejmującą wszystkie, a zarazem tylko te przedmioty, względem których orzeczenie jest prawdą.
Aby w całości przedstawić nasz zarys patologii twierdzeń i nauk teoretycznych oraz klasyfikacji teorii wadliwych, wypada wymienić w końcu także teorie, w których to, co się wypowiada w stosunku do jakiejś klasy istotnej lub pozornej, jest błędne w całym zakresie, fałszywe w stosunku do całej klasy, będącej podmiotem.
Teorie takie możemy nazwać absolutnie wadliwymi — dla odróżnienia od teorii kulawych i skaczących, które można połączyć we wspólną klasę teorii a niewłaściwym zakresie podmiotów pod wspólną nazwą teorii względnie wadliwych.
Teorie absolutnie wadliwe zdarzają się nie tylko w dziedzinie myślenia potocznego (zwłaszcza u ludzi ciemnych i niewykształconych, np. teoria, w myśl której ludzie po śmierci potrzebują w dalszym ciągu pożywienia, napojów, żon, niewolników, broni, mszczą się’ za naruszenie swych praw itp., co tłumaczy nam wiele bardzo okrutnych nieraz zwyczajów u różnych narodów mniej oświeconych, jak palenie lub grzebanie żon, niewolników, koni i różnych przedmiotów1 wraz z ciałem ich pana); można je napotkać także w dziedzinie nauki.
Ale rola i znaczenie takich teorii w nauce, jak również źródła ich pochodzenia są inne niż teorii względnie wadliwych.
Nauka teoretyczna w znaczeniu ogólnym, a w szczególności obszerna jej gałąź, nosząca miano nauk humanistycznych i społecznych, roi się wprost od teorii względnie wadliwych; wady kulawizny i skakania grają w nauce rolę poważną (negatywnie) i wymagają wobec tego jak najdokładniejszej analizy meto-dologicznej ich przyczyn, środków leczniczych i zapobiegawczych itd. Przeciwnie, absolutna wadliwość teorii stanowi zjawisko rzadkie nie tylko w nauce w ogóle, lecz nawet w jej gałęzi szczególnie (jak dotąd) upośledzonej — w naukach społecznych, nie jest bądź co bądź objawem powszechnym i epidemicznym, jak wady kulawizny i skakania, lecz tylko sporadycznym, a w większości nauk bodaj zupełnie wyjątkowym lub nawet niebywałym.
Ta różnica w stopniu rozpowszechnienia obu typów wad naukowych związana jest z różnicą źródeł ich pochodzenia.
Aby tworzyć teorie, posiadające poprawne pojęcia klasowe, trzeba sobie uświadamiać jasno i całkowicie, na czym polega zadanie tworzenia takich pojęć i jakie są sprawdziany poprawnego rozwiązywania tych zadań, oraz trzeba stosować tę wiedzę metodycznie w pracy konkretnej.Lecz tych warunków koniecznych do tworzenia teorii całkowicie poprawnych dzisiejsza nauka nie posiada; przeciwnie, co do istoty procesu tworzenia pojęć panują w niej błędy szkodliwe, a w dziedzinie faktycznego tworzenia pojęć klasowych panują w kołach naukowych takie przyzwyczajenia, które się wręcz przyczyniają do mnożenia się i rozkwitu teorii kulawych i skaczących.
Aby uniknąć natomiast teorii absolutnie wadliwych, nie ma potrzeby tworzyć całkowicie poprawnych klas i pojęć klasowych i rozumieć tego wszystkiego, co jest do tego wymagane, lecz wystarczy, mówiąc ogólnie, nie stwierdzać rzeczy, których nie ma, opierać się na faktach, na doświadczeniu i obserwacji, i wstrzymywać się od dowolnych fantazji i fikcji.
Ponieważ przedstawiciele nauki, szczególnie w dobie obecnej, nie są na ogół skłonni do nierozważnego zmyślania i bezpodstawnych fantazji i wykazują raczej dążności wprost przeciwne, więc teorie absolutnie wadliwe mogą znajdować teren podatny do mnożenia się i panowania w różnych środowiskach, a zwłaszcza bardziej nieoświeconych i przesądnych, lecz bynajmniej go nie znajdują w nauce.
Jedynie w drodze wyjątku, jeżeli się wytworzy zbieg okoliczności szczególnie niepomyślny dla danej gałęzi nauki, albo jeżeli w danej dziedzinie działają jakieś specjalne czynniki, które systematycznie zakłócają widzenie, wytwarzają i utrzymują uporczywie pewne złudzenia optyczne — w znaczeniu właściwym lub przenośnym — wówczas zdarzyć się może także w nauce, że w pewnej specjalnej dziedzinie nagromadzi się szereg teorii absolutnie fałszywych. W takiej wyjątkowo niepomyślnej sytuacji znajduje się właśnie nauka o prawie. O sytuacji tej oraz o metodach, jakie należy stosować do badania konkretnych zjawisk prawnych, aby uniknąć konstrukcji fantastycznych, fikcji itp. i oprzeć naszą naukę na gruncie faktów i należytego ich badania za pomocą obserwacji i eksperymentu, była już mowa wyżej (§§ 2 i 3). W dalszych naszych rozważaniach nad zagadnieniem tworzenia pojęć klasowych i teorii naukowych, a w ich liczbie pojęcia i teorii prawa, będziemy wychodzili z założenia, że w charakterze podstawy i materiału do tworzenia pojęć i teorii ogólnych dana nam jest znajomość, lub w każdym razie możliwość poznania przez obserwację zwykłą lub eksperymentalną, zjawisk konkretnych, faktów w ścisłym znaczeniu, nie zaś uznanie za istniejące różnych przedmiotów i zjawisk nieistniejących (np. swoistej woli lub duszy skarbu państwa, państwa itp.).
Rozważania powyższe na temat pojęcia teorii adekwatnych możemy streścić jak następuje.
Teorie adekwatne są to teorie, które (nie będąc oczywiście absolutnie wadliwymi) wolne są całkowicie zarówno od wady kulawizny, jak od wady skakania, inaczej mówiąc teorie, w których, to co się wypowiada (lub myśli), odniesione jest do klasy ani za wąskiej, ani też za szerokiej, lecz właśnie odpowiedniej, tj. do klasy obejmującej zakres, względem którego orzeczenie teoretyczne jest obiektywnie poprawne.
Tylko teorie adekwatne i wszystkie teorie adekwatne są teoriami całkowicie poprawnymi, doskonałymi: adekwatność stanowi sprawdzian konieczny i dostateczny poprawności teorii.
W dziedzinie krytyki teorii istniejących i budowania nowych należy się kierować jako zasadą metodologiczną ogólną i podstawową, jako najwyższym prawem myślenia teoretycznego — żądaniem, aby teorie nasze były adekwatne .
Zasada ta stanowi nie tylko sprawdzian poprawności poszczególnych teorii, ich treści i zakresu, i wykładnik tego, do czego powinniśmy dążyć i czego unikać, aby teorie nasze były całkowicie poprawne pod względem treści i zakresu, lecz zawiera w sobie zarazem najwyższą zasadę kierowniczą poprawnej systematyzacji wiedzy teoretycznej.
Nauka jest to wiedza i myślenie systematyczne. Powinna być nie bezładną mieszaniną wiadomości różnorodnych bez świadomości ich związku i zależności, lecz przeciwnie, systemem, łączącym tezy jednorodne, oddzielającym różnorodne i układającym poszczególne grupy tez jednogatunkowych stosownie do ich związku i zależności wzajemnej, do ich stosunków podporządkowania i współrzędności.
I oto zasada adekwatności teorii zawiera w sobie zarazem najwyższe wskazanie kierownicze do właściwego uporządkowania wiedzy teoretycznej.
Gdy niezachowanie zasady adekwatności teorii prowadzi, jak widać z wywodów poprzednich, do mieszania tez różnego rzędu, zastosowanie tej zasady (oraz płynących z niej konsekwencji, jak twierdzenie o n + 1 teoriach wobec n klas przedmiotów itp.), pociąga za sobą z konieczności odniesienie każdej tezy teoretycznej do właściwej klasy i rozmieszczenie poszczególnych teorii we właściwym porządku, podług stosunków hierarchicznych nadrzędności, podrzędności lub współrzędności (por. wyżej str. 147 i n.).
Jednocześnie zastosowanie zasady adekwatności teorii prowadzi zarówno do oczyszczenia systemu wiedzy teoretycznej od tez zbytecznych, pleonazmów teoretycznych (por. wyżej str. 129 i n„ 147), jak do osiągnięcia należytej całkowitości systemu nauk teoretycznych, do ujawnienia i usunięcia w tym systemie luk, polegających na braku niezbędnych dyscyplin lub na braku niezbędnych gałęzi (teorii klas gatunkowych, podgatunkowych itp.) w dyscyplinach istniejących (str. 132 i n., 147 i n.).
W tejże zasadzie metodologicznej, prostej i łatwo zrozumiałej, lecz bardzo ważnej — w zasadzie adekwatności teorii, zawarta jest także poszukiwana przez nas dyrektywa, niezbędna do poprawnego i świadomie metodycznego tworzenia klas i pojęć klasowych w dziedzinie nauki teoretycznej.
Mianowicie z tej naczelnej zasady myślenia teoretycznego wypływają dla metodologii tworzenia pojęć klasowych w naukach teoretycznych tezy następujące.
1. W granicach każdej określonej teorii (czy to będzie pojedyncza teza teoretyczna, czy pewien ich całokształt, np. cała samodzielna nauka) zadanie tworzenia należytych pojęć klasowych nie polega bynajmniej na określeniu zakresu, do którego bywa stosowana pewna nazwa ogólna, np. wyraz „prawo”, „moralność”, „gospodarstwo”, lecz na określeniu takich klas przedmiotów, aby przy odniesieniu do nich odpowiednich twierdzeń lub ich zbiorów powstały teorie nie skaczące i nie kulawe, lecz całkowicie adekwatne.
Klasy takie możemy nazwać klasami adekwatnymi i stwierdzić wobec tego, że w granicach określonych dziedzin wiedzy teoretycznej zadanie tworzenia naukowych pojęć klasowych sprowadza się do znalezienia i określenia klas, które by były adekwatne w stosunku do tych dziedzin.
Usprawiedliwić i uzasadnić naukowo pewne centralne dla całej nauki lub jej gałęzi pojęcia klasowe, istniejące już przedtem bez świadomego uzasadnienia naukowego lub tworzone na nowo, można i należy bynajmniej nie przez udowodnienie, że wszystko, co się nazywa w pewien sposób, np. prawem lub gospodarstwem, posiada pewne cechy, lecz przez wykazanie, że ustalona przez wskazanie pewnych cech klasowych klasa stanowi właśnie klasę adekwatną w stosunku do tej nauki lub tej jej części, o której mowa.
Argumentami naukowymi przeciwko pojęciom, istniejącym przedtem lub wysuwanym przez kogoś dla pewnej dziedziny teoretycznej, mogą i powinny być dowody, że pojęcia te są nieadekwatne w stosunku do danej dyscypliny lub danej jej gałęzi, bynajmniej zaś nie wskazywanie na to, że proponowane pojęcie niezgodne jest z tą czy inną terminologią.
2. Jeżeli się ma na myśli nie określone nauki teoretyczne, lecz tworzenie pojęć, wartościowych dla poznania teoretycznego w znaczeniu ogólnym, to z tego stanowiska stwierdzić należy, że sprawdzianem wartości naukowej teoretycznych pojęć klasowych jest zdatność ich do oparcia na nich teorii adekwatnych, tj. adekwatność ich względem jakichś orzeczeń teoretycznych.
Widać stąd, że chcąc uzasadnić naukowo teoretyczne pojęcia klasowe, należy przedstawić teorie, których podmiotami są dane pojęcia, oraz udowodnić, że teorie te są adekwatne (nie zaś udowadniać, że coś, co się w pewien sposób nazywa, posiada te a te cechy itd.).
Procedura tworzenia i uzasadniania naukowego klas teoretycznych i pojąć klasowych, jak widać z wywodów poprzednich, może być dwojaka.
1. Albo bierzemy za punkt wyjścia jakąkolwiek istniejącą teorią (czy to poszczególne tezy teoretyczne, czy też ich zbiór, np. całą nauką teoretyczną) i podług treści orzeczeń teoretycznych określamy adekwatny podmiot klasowy, np. dochodzimy do wniosku, że istniejące tezy, wypowiadane o pewnej grupie przedmiotów, stanowią teorie nie adekwatne, lecz kulawe lub skaczące, istotne lub pozorne, a gdy sią zastąpi tę grupę przedmiotów przez pewną określoną klasę, to się otrzyma poprawną teorię adekwatną.
2. Albo też tworzymy (na razie choćby na chybił trafił — por. wyżej str. 120—121) jakiekolwiek pojęcie klasowe, następnie zaś budujemy i uzasadniamy z powodzeniem tezy teoretyczne adekwatne względem tej klasy i dostarczamy przez to pojęciu i klasie legitymacji naukowej.
Istotna treść całej wyłożonej tu nauki o tworzeniu pojęć klasowych i klas da się zamknąć w następujących dwóch tezach podstawowych.
1. Do tworzenia pojęć klasowych i klas zbyteczne jest w ogóle to wszystko, czego się przy tym wymaga tradycyjnie, wystarcza zaś sformować jakąkolwiek myśl, jakąkolwiek ideę według schematu: przedmioty mające cechę a (jaka jest treść cechy a i skąd komuś przyszła na myśl, to jest zupełnie obojętne).
2. Do dostarczenia teoretycznej legitymacji naukowej pojęciom i klasom w ten sposób utworzonym należy jeszcze, mówiąc schematycznie, dowieść, że wszystkiemu, co posiada cechę a, właściwa jest jeszcze dalsza cecha b lub dalsze cechy b, c, d itd.
Teza druga dotyczy zasadniczo tych tylko nauk, dla których przyjęliśmy nazwę teorii i których metodologii poświęcone są specjalnie nasze rozważania. O ile jednak inne nauki, zarówno nauki teoretyczne w szerszym znaczeniu (por. wyżej str. 122 i n. uw.), lecz indywidualne w przeciwstawieniu do klasowych (np. kosmografia, geografia, historia), jak też nauki praktyczne stosowane, potrzebują teorii jako przesłanek dla swych wniosków, o tyle wywody nasze mają znaczenie pośrednie również dla nich. Niemniej metodologia niektórych nauk, nie będących teoriami, wymaga do tworzenia właściwych im pojęć zasad odrębnych, odbiegających od tezy drugiej naszej metodologii. Niezbędne jest opracowanie specjalnych zasad do tworzenia grup przedmiotów, nadających się do ustalania i wykładu przepisów postępowania, recept praktycznych (grupami takimi mogą tu być nie tylko klasy, lecz także grupy mieszane). Dla naszych celów rozważanie tych zagadnień nie jest potrzebne. Wskażmy tylko pod adresem specjalistów w dziedzinie logiki i metodologii, że również dla recept (przepisów postępowania) można i należy ustalić zasadę adekwatności w znacze-niu zakresu właściwego (nie za .szerokiego, lecz zarazem nie za wąskiego) odpowiednich sądów oraz wyprowadzić z niej twierdzenia szczegółowe, analogiczne do ustalonych przez nas dla teorii, a między innymi także twierdzenie
o potrzebie n + 1 dyscyplin praktycznych wobec danych n celów specjalnych, podporządkowanych celowi wyższemu, ogólniejszemu (jakim jest np. „szczęście” w stosunku do celów „zdrowia”, „pomyślności majątkowej” itp.). Tak zwana „filozofia praktyczna” stanowi dyscyplinę praktyczną, pozostającą w takim samym stosunku do innych dyscyplin praktycznych, jak filozofia teoretyczna do innych teorii; jest to nauka o najwyższym celu życia i odpowiednich (adekwatnych względem niego) przepisach postępowania. Wychodząc ze stanowiska (nie pozbawionego pewnej racji), że dwie dyscypliny w istocie swej odrębne — filozofia teoretyczna i filozofia praktyczna — mogą się łączyć, tworzyć unię w osobach. tych samych myślicieli, można powiedzieć, że filozofia = teoria najwyższej klasy rodzajowej (tego, co istnieje) + nauka praktyczna o celu najwyższym, czyli
Philosophia = summa theoria + summa teleología. Na tych samych podstawach opiera się wysunięte w niniejszej praęy pojęcie filozofii prawa: philosophia juris = summa theoria + summa teleología (política) juris.
Właściwą pod względem praktycznym grupę przedmiotów w dziedzinie recept stanowi taka grupa, względem której istnieje lub może być ustalona odpowiednia recepta.
Dodatek. — O oznaczaniu klas nazwami
Żadna z obu tez naszej nauki o tworzeniu klas (klasyfikacji) i pojęć klasowych (str. 157) nie przewiduje istnienia odrębnych nazw dla klas i pojęć klasowych, których tworzenia dotyczy, ani korzystania z tych nazw w jakimkolwiek sensie i kierunku; cała nasza nauka o tworzeniu klas i pojęć klasowych zachowuje zupełną niezależność zarówno w stosunku do języka potocznego, jak do wszelkich terminologii specjalnych, zawodowych lub innych.
Nie myśl powinna się stosować do wyrazów, lecz wyrazy do myśli. Dotyczy to wszelkiej myśli, tym bardziej zaś naukowej.
Z tego stanowiska kwestia nazw może mieć dla nas sens rozumny tylko w postaci pytania, czy nie należy pojęć, tworzonych przez nas zupełnie niezależnie od wskazówek języka, oznaczać odrębnymi nazwami, i jeśli tak, to jakimi.
Z powodu tego pytania, które ze stanowiska myśli naukowej i jej metod ma jedynie znaczenie uboczne, terminologiczne, zaznaczymy co następuje.
1. Olbrzymia większość pojęć klasowych i klas, które tworzymy lub tworzyć możemy w życiu codziennym i w nauce, nie posiada żadnych odrębnych nazw, i nie ma żadnych rozumnych powodów po temu, by je dla nich tworzyć. Po cóż byśmy mieli np. obciążać pamięć własną lub cudzą odrębnymi nazwami dla klas: „przedmioty białe”, „ptaki o długich dziobach”, „niejasne wyobrażenia”, „jasne pojęcia”, „ludzie zawistni i nieżyczliwi”, „ciała, mające ciężar gatunkowy mniejszy od rtęci” lub tp. Aby myśleć coś o takich klasach i niezliczonych im podobnych (i zapoznawać innych z naszymi myślami), można wszak z powodzeniem używać samych pojęć, definicji odpowiednich klas, nie używając specjalnych etykiet słownych, które by zastępowały pojęcia. I tak się też czyni na każdym kroku w myśleniu potocznym i w nauce. Myślenie potoczne i naukowe roi się od klas i ich określeń (pojęć), które pozostają bezimienne, nie mają odrębnych nazw.
Podręczniki logiki wykładają zwykle naukę o tworzeniu pojęć klasowych pod nazwą nauki o definicji. Cała ta nauka oraz tradycyjne reguły definicji opierają się na ignorowaniu istnienia niezliczonej ilości pojęć klasowych bez specjalnych nazw i przystosowane są do określenia znaczenia terminów klasowych. Z naszego stanowiska wszystkie idee, odpowiadające schematowi „wszystko, co posiada cechę a” („przedmioty białe”, „domy o słomianych dachach” itp.), stanowią definicje klasowe, określenia odpowiednich klas. Tradycyjna zaś doktryna logików żąda, aby definicja była koniecznie sądem, którego jeden człon stanowi termin, drugi zaś — wyjaśnienie jego znaczenia. Np. formuła „przedmioty białe” nie byłaby uznana za definicję ze stanowiska tej doktryny Lecz gdyby z jakichkolwiek powodów pozostała dla przedmiotów białych jakaś nazwa odrębna, np. „alby”, to powstałyby warunki do utworzenia definicji w myśl doktryny tradycyjnej, i brzmiałaby ona: „alby są to przedmioty białe”. Gdyby klasa figur geometrycznych „prostokąt równoboczny” nie posiadała przypadkowo odrębnej etykiety słownej „kwadrat”, to nie byłoby podstawy do „określenia” odpowiedniej klasy w myśl logiki współczesnej.
Tradycyjna doktryna logików o pojęciach stanowi w ogóle jakąś mieszaninę logiki z filologią; od takiego pomieszania pojęć i zagadnień należałoby się uwolnić nawet w tym wypadku, gdyby (jak to podręczniki wyraźnie twierdzą czasami) każdemu pojęciu klasowemu odpowiadała odrębna nazwa, a każdemu terminowi ogólnemu — odrębna klasa obiektywna przedmiotów; w rzeczywistości odrębne terminy ogólne istnieją zaledwie dla drobnej cząstki tworzonych przez nas pojęć klasowych i klas; z drugiej zaś strony nazwom ogólnym odpowiadają często nie odrębne klasy przedmiotów jednorodnych, lecz to, co nazwaliśmy grupami mieszanymi lub eklektycznymi; a mimo to logicy nie mogą w żaden sposób uniezależnić swej nauki o pojęciach i definicji od nazw.
Niektórzy logicy, w szczególności Mili i Sigwart, sami nawet wskazują na to, że terminom ogólnym nieraz nie odpowiadają klasy przedmiotów jednorodnych, a mimo to mieszają kwestię pojęć i określeń z kwestią nazw (patrz naukę Milla o imionach, o definicji itd.; Sigwart uznaje za cechę istotną pojęć pewność i powszechność, z jaką oznaczane są nazwą (Sicherheit und Allgemeingiiltigkeit seiner Wortbezeichnung) — Logik I, § 40; a z jego nauki o metodach tworzenia pojęć wynika, że należy brać za punkt wyjścia język, czyli nazwy, i następnie kręcić się w błędnym kole między abstrakcją a indukcją: — „in einem Zirkel (sich) bewegen źwischen Abstraction und Induction” — Logik II, § 77, str. 242, wyd. 1893 r. — a jednak wyniki otrzymujemy jedynie „hipotetyczne”, por. wyżej str. 122, uw.).
Zaznaczyć należy, że obok niezliczonej ilości pojęć bezimiennych, tj. nie mających własnych nazw, mamy też niemało pojęć takich, które nie tylko faktycznie przeżywamy, myślimy bez słów i bez wyobrażenia jakichkolwiek wyrazów, ale których nie możemy nawet żadnymi słowami wyrazić (pojęcia bezwyrazowe, niewyrażalne). Ujrzawszy jakiś przedmiot o barwie swoistej i nie mającej odrębnej nazwy, mogę natychmiast utworzyć i myśleć odpowiednią klasę i pojęcie klasowe, definicję odpowiedniej klasy, podług schematu „wszystko, co posiada taką oto barwę”, choć nie posiadam ani specjalnej nazwy dla przedmiotów tej klasy, ani nazwy dla ich swoistej barwy, ani w ogóle wyrazów odpowiednich do opisania i zakomunikowania innym tego, co mam na myśli. Mnóstwo pojęć niewyrażalnych przeżywamy w szczególności wówczas, gdy myślimy nie o przedmiotach świata zewnętrznego, lecz o różnych prze-życiach wewnętrznych. Język jest tu tak ubogi w wyrazy (por. wyżej str. 108—109), że dla niezliczonych odmian przeżyć wewnętrznych i ich właściwości nie mamy nie tylko odrębnych nazw, lecz nawet sposobów ich opisania.
Z powodu pojęć niewyrażalnych powstaje między innymi pytanie, jak się zachować w tym wypadku, gdy chodzi nie o samo myślenie (do tego nadają się nawet pojęcia bezwyrazowej, lecz o zakomunikowanie swych myśli innym, np. w wykładach naukowych lub dziełach treści psychologicznej. W tym celu byłoby rzeczą pożyteczną zapoczątkować i rozwinąć specjalną naukę techniczną (mającą wartość szczególną dla nauczania i działalności pisarskiej w dziedzinie psychologii ogólnej, ale niezbędną też dla nauk specjalnych o zjawiskach prawnych, moralnych, estetycznych itp., o czym patrz niżej). Na ogół dla zapoznania kogoś z pojęciem niewyrażalnym należy się starać o to, by ta osoba sama przeżyła stan duchowy, potrzebny do samodzielnego wytworzenia pojęcia o identycznej treści. W dziedzinie przedmiotów zewnętrznych może tu być środkiem właściwym pokazywanie odpowiednich przedmiotów albo rysunków z podkreśleniem tych szczegółów, na które należy zwrócić uwagę. W dziedzinie psychologicznej należy się starać o dostarczenie słuchaczom lub czytelnikom ma-teriału do samoobserwacji w znaczeniu ścisłym lub wspomnieniowym, a to przez wskazywanie okoliczności, w jakich zwykle się przeżywa proces psychiczny, który chcemy scharakteryzować, nie mając na to odpowiednich wyrazów; trzeba się starać przy tym przez sam dobór przykładów oraz innymi środkami osiągnąć to, aby uwaga została zwrócona specjalnie na te elementy lub cechy przeżycia, które są dla pojęcia niezbędne. Tu w myśl zasady „ścisłej konieczności” trzeba uznać za dozwolone nawet takie środki, które należy uważać na ogół za niewłaściwe w nauce, tym bardziej zaś w dziedzinie określania pojęć klasowych: wyrażenia obrazowe, metaforyczne, porównania, zastępujące bezpośrednie oznaczenie przedmiotu itp. — pod warunkiem jednak, że środki takie 1) nie są przyjmowane przez samego autora i podawane przez niego za definicje pojęć (jak to się, mówiąc nawiasem, nieraz zdarza w literaturze psychologicznej) oraz 2) tak się kombinują ze sobą i z innymi środkami, aby w psychice słuchaczy lub czytelników powstawała jasna koncepcja tego, o czym mowa, oparta na samoobserwacji (nie zaś na gruncie samych tych metafor itp.). W tych wypadkach, gdy dla pojęcia niewyrażalnego, dla zjawisk, nie poddających się określeniu i opisaniu za pomocą słów, istnieje odrębna nazwa (np. „głód”, „pragnienie”, „gniew”), mająca charakter terminu klasowego, nałoży cenić wysoko takie nazwy jako środki zrozumienia się wzajemnego. Tworzenie pojęć i tu powinno być niezależne od nazw, lecz dla zapoznania innych z odpowiednimi pojęciami można używać nazw jako punktu oparcia i cennego środka do zrozumienia się wzajemnego.
2. Odrębne nazwy potrzebne są przeważnie dla tych stosunkowo nielicznych spomiędzy mnóstwa tworzonych przez nas na każdym kroku klas i pojęć klasowych, do których wypada nam często wracać, wiele myśleć o nich, mówić lub pisać, wobec czego pożą-dana jest oszczędność czasu, jaką daje zastąpienie wielokrotnego wskazywania cech klasowych (definicji) przez krótki znak konwencjonalny. Ze stanowiska nauki teoretycznej godne są w każdym razie ochrzczenia odrębnym imieniem te spomiędzy two-rzonych przez nas klas, w stosunku do których można utworzyć mniej lub więcęj obszerne teorie adekwatne .
Co się tyczy samego oznaczenia nazwą, może ono polegać na utworzeniu nowej nazwy lub na zapożyczeniu takiej, która już istnieje w tej lub innej dziedzinie językowej.
Nie ma potrzeby komponowania nowych nazw, jeżeli w istniejącym języku są wyrazy, które można zużytkować także do oznaczenia nazwą pojęć przez nas utworzonych.
Przede wszystkim można i należy zapożyczyć takie terminy, których zakres faktycznego stosowania odpowiada na ogół zakresowi naszego pojęcia
Jeżeli po utworzeniu klasy nie według wskazówek języka, lecz w myśl zasad poprzednio wyłożonych, zapożyczymy dla niej z jakichkolwiek źródeł językowych nazwę, mającą identyczny z nią zakres stosowania, to otrzymamy w ostatecznym wyniku to samo, co byśmy otrzymali, idąc za metodą tradycyjną definicji, a mianowicie gdybyśmy, biorąc za punkt wyjścia terminologię potoczną, trafnie określili zakres stosowania wyrazu.
W dalszym ciągu wypadnie nam, po utworzeniu pojęcia pewnych zjawisk psychicznych na podstawie ich cech specyficznych, zapożyczyć dla nich nazwę już istniejącą i zupełnie stosowną — „prawo”; a zapożyczenia dokonamy nie z terminologii zawodowo- -praktycznej, lecz z języka potocznego.
To samo pojęcie z tą samą nazwą otrzymalibyśmy w tym wypadku, gdybyśmy poszli za przykładem poprzedników w dziele tworzenia pojęcia prawa, z tą tylko różnicą, że określilibyśmy, co się nazywa „prawem” nie w języku zawodowo-prawniczym, lecz w potocznym.
Mimo to, to znaczy mimo identyczności ostatecznych wyników, zachodzą tu operacje umysłowe najzupełniej różne i sposób drugi uznać należy zasadniczo za nienaukowy.
Jak się już wyżej wspomniało (str. 112), istnieje w nauce mnóstwo pojęć najzupełniej trafnych, ustalonych za pomocą interpretacji wyrazów, a to dzięki nieświadomej mądrości klasyfikacyjnej języka.
I te jednak pojęcia, choć trafne same przez się, muszą dla otrzymania charakteru całkowicie naukowego przejść, jeżeli się tak wyrazić wolno, powtórny akt tworzenia; nauka, po otrzymaniu ich raz w darze od nieświadomie mądrego języka, powinna stworzyć je po raz drugi własną pracą, metodyczną drogą naukową.
Proces tego powtórnego ustalania pojęć powinien się odbywać w kierunku odwrotnym do pierwotnych aktów ich tworzenia. Dzieje powstawania tych pojęć zaczynały się od wyrazu, podług nazwy zgromadzano i badano przedmioty, znajdowano ich cechy wspólne, pomiędzy wspólnych wybierano specyficzne i ostatecznie otrzymywano formuły, których sens polegał na trafnym określeniu, co znaczy dany wyraz. Nowa procedura rewizji naukowej powinna postępować odwrotnie, biorąc za punkt wyjścia pewne określone cechy klasowe (które eo ipso będą wspólne i specyficzne dla danej klasy), oraz dowody adekwatności odpowiedniego pojęcia, i kończąc się aktem chrztu pojęć w ten sposób ustalonych (w tym wypadku imieniem już gotowym). W procesie tym pracę ściśle naukową tworzenia i określenia klasy należy uważać za zakończoną przed aktem nadania nazwy (podobnie jak człowiek istnieje przed chrztem).
Nadanie nazwy stanowi akt dodatkowy o charakterze lingwistycznym i najczęściej, jak już wyżej zaznaczono, bywa zbyteczny, niekiedy zaś bywa potrzebny ze stanowiska techniki wykładu; nie dotyka jednak samego pojęcia, samej definicji i jej legitymacji naukowej.
Schemat całego procesu jest następujący:
1) Proponujemy pojęcie „przedmioty, posiadające cechę a” (przez to tworzymy klasę i dajemy jej definicję; kłopotać się o to, czy cecha a ma charakter wspólny i specyficzny, byłoby naiwnością, jak to poprzednio wykazano, i w pracy naukowej tej sprawy poruszać nie wypada).
2) Podstawę naukową i uzasadnienie wysuniętego przez nas pojęcia stanowi to, że w stosunku do tej klasy można uzasadnić takie a takie teorie adekwatne (przez to nadaliśmy legitymację naukową naszej propozycji i zakończyliśmy całkowicie właściwą pracę naukową).
3) Dla celów techniczno-terminologicznych wygodnie jest opatrzyć pojęcie przez nas wysunięte i zdefiniowane krótkim znakiem konwencjonalnym. Nazwijmy więc naszą klasę tak a tak; tu można w razie potrzeby dodać uwagę: wyraz ten jest dogodny dlatego, że bywa stosowany do podobnych przedmiotów w życiu potocznym, lub tp.
W myśl tradycyjnej nauki o definicji, jak już zaznaczyliśmy wyżej, do ceremoniału określenia należeć musi koniecznie wskazanie nazwy: „prawo jest tym a tym”, „państwo jest tym a tym” itp.
Z naszego stanowiska odpowiadające powyższym formuły: „przedmioty, posiadające te a te cechy, będziemy nazywali prawem” państwami” lub tp. stanowią połączenie
definicji z dodatkowymi aktami nadania nazwy.
Zapożyczenie nazwy gotowej jest dopuszczalne nie tylko w razie całkowitej zgodności zakresów, lecz także w razie zgodności przybliżonej, czyli gdy zachodzi częściowa niezgodność, a nieraz nawet przy znacznej różnicy zakresów, jeżeli termin jest dogodny dla naszych celów dzięki swemu znaczeniu etymologicznemu lub z innych względów, a w danym -konkretnym wypadku nie ma powodu do obaw, aby miały powstawać nieporozumienia i pomieszanie rzeczy różnych
W razie zapożyczenia dawnej nazwy dla klasy utworzonej zgodnie z wymaganiami nauki mimo pewnej niezgodności zakresów, otrzymamy taki sam wynik ostateczny, jak wówczas, gdybyśmy poszli za tradycyjną metodą definicji, czyli kierowali się terminologią, lecz nie zwrócili uwagi na fakt stosowania lub niestosowania wyrazu do pewnych określonych przedmiotów, i wskutek tego przeoczenia lub umyślnego zignorowania otrzymali takie właśnie pojęcie, jakiego wymaga w danym wypadku zasada adekwatności.
Niemniej mamy tu do czynienia z dwiema metodami zasadniczo odmiennymi, i za metodę naukową uznać należy nie branie za punkt wyjścia wyrazu i umyślną lub nieumyślną zmianę jego znaczenia, lecz tylko samodzielne tworzenie pojęcia z dodatkowym aktem nadania nazwy (por. wyżej str. 165).
Faktycznie wiele wyrazów, wziętych przez naukę z mowy potocznej, z czasem zmieniło tu swe znaczenie bądź wskutek zwyczajowej interpretacji lingwistycznej, bądź wskutek stopniowej zmiany w nawyk- nieniach terminologicznych lub tp., a zmiany te przybierają nieraz taki kierunek, że dzięki nim powstają pojęcia zupełnie adekwatne względem odpowiednich dziedzin nauki.
W nauce, tak samo jak w innych dziedzinach współżycia społeczno-psychicznego, odbywa się dobór nieświadomie celowy i trafne przystosowanie różnych wytworów myślowych do potrzeb przez nie zaspakajanych. Dotyczy to także pojęć i wyrazów, które się dostają do środowisk naukowych z innych dziedzin; w nauce również odbywa się proces nieświadomie celowy wytwarzania się odrębnego języka, podobny do tego, jaki zachodzi w dziedzinie różnych zawodów praktycznych itp. . Dlatego też możliwe są takie np. zjawiska, że pewien wyraz ma jedno znaczenie w języku potocznym, inne w jakimś praktyczno-za- wodowym, a jeszcze inne w naukowym. Przy ustalaniu definicji (tworzeniu pojęć) uczeni kierują się zwykle swymi własnymi przyzwyczajeniami terminologicznymi, i o ile te przyzwyczajenia otrzymały pod wpływem wspomnianego procesu charakter swoisty, odmienny od zwykłego, przystosowany do pracy naukowej, to w rezultacie powstają nieraz pojęcia zupełnie trafne, oznaczane nazwami, które różnią się znaczeniem od tych samych wyrazów w języku potocznym lub zawodowym.
Zresztą takie różnice między terminologiami naukowymi a innymi stają się nieraz w nauce powodem różnych nieporozumień, rozgłośnych sporów o wyrazy, pomieszania pojęć i innych objawów nieładu.
Pochodzi to stąd, że w takich wypadkach w nauce działają jednocześnie różne nawyknienia terminologiczne, a więc specjalnie naukowe i ogólne, potoczne lub tp. (szczególnie gdy pewne nawyknienia potoczne są silnie zakorzenione, a odmienne od nich dążności języka naukowego jeszcze nie dość się ustaliły). Wy-tworzone przez dobór nieświadomie celowy pojęcie naukowe wywołuje sprzeciwy tych, którzy dostrzegają, że dana nazwa bywa stosowana w życiu także do przedmiotów nie podpadających pod to pojęcie, do zakresu danego pojęcia włącza się pod wpływem ter-minologii potocznej przedmioty, których by do niego włączać nie należało, itd. itd.
Również takie pojęcia, które się ustaliły w nauce przez zmianę znaczenia wyrazów, zapożyczonych z różnych dziedzin językowych, należy dla sprawdzenia ich wartości naukowej (adekwatności), dla uzasadnienia ich w sposób świadomie naukowy i dla zabezpieczenia ich od możliwych sporów i zniekształcania z naiwnych pobudek lingwistycznych, poddać powtórnemu aktowi ustalenia, świadomemu pod względem metody i niezależnemu od nawyknień terminologicznych. Można do nich zastosować na ogół wszystko, co powiedziano wyżej o pojęciach, posiadających nazwy zgodne z terminologią potoczną, z tą tylko różnicą, że przy dodatkowym akcie chrztu nie zawadzi uprzedzić o konieczności wystrzegania się pomieszania odmiennych znaczeń danego terminu.
Mili, wychodząc z założenia, że definicja jest „analizą imienia”, że „wskazuje zwykłe zastosowanie wyrazu”, że „wszystkie definicje dotyczą imion i wyłącznie imion” itp., i opierając w ogóle całą swą naukę o definicji na gruncie interpretacji wyrazów, następnie wskazuje na różne wady terminologii potocznej oraz na potrzebę ich usunięcia i dochodzi nawet w pewnym miejscu (Logika ks. I, rozdz. VIII § 7) do takiej śmiałej tezy: „Nie, celem ich (definicji) jest nie tyle określić, jakie jest znaczenie imienia, ile ustalić, jakie ono być powinno”.
Rzecz dziwna, że myśliciel tak głęboki i konsekwentny mógł zbudować tak niekonsekwentną doktrynę. Przekonawszy się w końcu o konieczności „poprawiania” terminologii, powinien był przekreślić całą swoją doktrynę poprzednią; gdyż z samego uznania faktu, że terminologia posiada różne wady, wymagające „poprawek”, wypływa jasna konsekwencja logiczna, że istnieją samodzielne i niezależne od ustalonych nazw sprawdziany tworzenia pojęć i ich określania, i że po należytym wyjaśnieniu istoty tych sprawdzianów należy na nich właśnie oprzeć odpowiednie przepisy metodologiczne. W przeciwnym razie powstaje błędne koło: przy tworzeniu pojęć mamy iść za wskazówkami języka, a język ma ulegać wskazówkom naszym.
Zresztą ze stanowiska poglądów metodologicznych wyłożonych poprzednio, może być mowa bynajmniej nie o „poprawianiu” wad języka, lecz tylko o zapożyczaniu z języka terminów dla oznaczania nimi pojęć, które tworzymy samodzielnie jako pojęcia przystosowane (adekwatne) do zadań teoretycznych, pomimo niezgodności potocznego znaczenia wyrazów z naszymi pojęciami.
Nie zgłaszamy przy tym pretensji do tego, aby język potoczny lub jakikolwiek inny, np. praktyczno-zawodowy, wyrzekał się swych nawyknień terminologicznych, które mogą być zupełnie dogodne w swojej dziedzinie. Żądamy tylko, aby nauka uwęlniona była od posłuszeństwa czyim- kolwiek wskazówkom, a w szczególności od poddawania się jakimkolwiek wyrazom i zwyczajom ich stosowania.
W wypadku, gdy dla pojęcia przez nas utworzonego brak w istniejącym zapasie słów jakiejkolwiek odpowiedniej nazwy, a jednak pragniemy mieć nazwę odrębną dla danej klasy, wypada ją wynaleźć, stworzyć.
Zachodzi to bardzo często w dziedzinie nauk przyrodniczych z powodu odkrycia nowych, nie znanych przedtem zjawisk — substancji, roślin, zwierząt itp..
lecz zdarza się także w innych naukach przy tworzeniu nowych teorii, wykrywaniu nowych wartościowych prawd itp. Faktycznie nauka stworzyła w ciągu stuleci ogromną liczbę nowych terminów klasowych (przy pomocy słów i pierwiastków łacińskich i greckich, nazwisk odkrywców, jak np. promienie Roentgena, oraz innych środków lingwistycznych), i nowe klasy i pojęcia klasowe oczywiście nie zostały tu stworzone drogą przeglądu tych przedmiotów, które poprzednio daną nazwą oznaczano.
Rzecz charakterystyczna, że w tych właśnie dziedzinach, gdzie nie ma „podręcznika do tworzenia pojęć” w postaci ustalonych zwyczajów terminologicznych, w przypadkach np. odkrycia nowych zjawisk przyrody — nie słychać wcale o takich niedolach, jakich doświadcza prawoznawstwo z powodu określenia pojęcia prawa lub innych swych pojęć ogólnych, ekonomia polityczna z powodu pojęcia „zjawiska gospodarczego”, „gospodarstwa”, socjologia z powodu pojęcia „społeczeństwa” etc., etc.
W ogóle w tak zwanych naukach przyrodniczych pojęcia klasowe wykazują faktycznie stan względnie zadowalający. Przeciwnie, w tak zwanych naukach humanistycznych i społecznych systemy pojęć klasowych należą niemal całkowicie do dziedziny patologii naukowej. A jedną z ważniejszych przyczyn tej choroby i zarazem jednym z głównych czynników, hamujących rozwój tych nauk w ogólności, są właśnie różne przyjęte w stanie gotowym nawyknienia terminologiczne, które dezorientują uczonych. W tych więc dziedzinach jest rzeczą szczególnie ważną uświadamiać sobie jasno i stosować systematycznie w pracy takie sprawdziany tworzenia pojęć naukowych, które by uniezależniły myśl naukową od wyrazów i wskazywały jej drogę twórczości samodzielnej, odpowiadającej jej właściwym zadaniom.
Skądkolwiek byśmy wzięli termin dla utworzonej przez nas adekwatnej klasy i pojęcia klasowego — czy będzie to wyraz (lub wyrażenie złożone) utworzony po raz pierwszy, czy wyraz dawny, przeniesiony do naszej dziedziny naukowej z takiej dziedziny, gdzie miał inne znaczenie, czy wyraz dawny, oznaczający te same przedmioty również w dziedzinie, z której go zapożyczyliśmy — we wszystkich tych trzech wypadkach należy traktować dany termin jednakowo jako jednostkę lingwistyczną nową i samodzielną, jako znak konwencjonalny dla utworzonego przez nas pojęcia naukowego i wyłącznie dla niego; jeżeli zaś z nim się łączą jakieś dawne nawyknienia terminologiczne, skojarzenia wyobrażeń itp., należy je zasadniczo pozostawić na boku, absolutnie nie mieszać ich do sprawy.
Wskazówka ta stosuje się zarówno do samych badaczy naukowych, jak do tych, którzy mają do czynienia z cudzymi badaniami naukowymi, do słuchaczy i czytelników. Jeżeli autor, po utworzeniu jakiegoś pojęcia naukowego i klasy, nadał mu pewną nazwę, np. prawa lub moralności, i w dalszym ciągu operuje tym terminem w tych czy innych zestawieniach, to chcąc poprawnie zrozumieć jego poglądy, opanować należycie daną teorię, poddać ją krytyce naukowej itd., należy traktować ten termin wyłącznie jako znak, przyjęty przez autora dla oznaczenia pojęcia, które sam utworzył: swoje własne, domowe nawyknienia terminologiczne — przyzwyczajenie do oznaczania tym samym wyrazem, np. terminem „moralność” lub „prawo”, czegoś, co nie podpada pod pojęcie ustalone przez autora, lub nieprzyzwyczajenie do oznaczania tym wyrazem tego, co autor nim nazwał itp. — należy wyłączyć całkowicie i zasadniczo. W szczególności byłoby rzeczą naiwną zwalczać pojęcie i teorię autora, przytaczając przykłady takich zjawisk, które „również się tak nazywają”, np. prawem, a nie mieszczą się w koncepcji autora, lub odwrotnie, „nie nazywają się prawem, lecz inaczej”, a podług koncepcji autora mają stanowić „prawo”. Jeszcze naiwniejszą byłaby krytyka przez powoływanie się na to, że te lub inne zjawiska niewątpliwie „są” lub „nie są” prawem, gdy podług autora wypada inaczej. W tym wypadku z niezrozumieniem, jakim powinien być właściwy stosunek do pojęć i terminów naukowych, łączyłoby się jeszcze błędne uznanie czegoś, co jest tylko odmiennym przyzwyczajeniem terminologicznym, za coś, co ma znaczenie obiektywne, co czyni jedne przedmioty prawdziwym prawem, inne zaś nieprawem itp. (por. wyżej str. 86 i n.).
Charakter istotnie naukowy może mieć tylko taka krytyka pojęć i teorii ustalonych przez danego autora, która, pomijając całkowicie sprawę wyrazów, obiera sobie za cei sprawdzenie adekwatności naukowej tych pojęć i teorii (por. wyżej str. 121 i n.).
Poza tą krytyką merytoryczną możliwe jest zresztą rozważenie pytania ubocznego, wyłącznie słownego, mającego względnie małą wagę — czy autor trafnie wybrał nazwę dla swego pojęcia, czy np. postąpił rozsądnie, nazywając utworzoną przez siebie klasę zjawisk „prawem” lub „moralnością”, i czy nie powinien był raczej wybrać innej etykiety słownej, np. wytworzyć nowy wyraz itd.
Zaznaczyć należy, że podane tu wskazówki do interpretacji i krytyki zakładają odpowiedni stosunek naukowy samego autora do jego pojęć iterminów. —
Jak widać z uwag poprzednich o tym, co np. współcześni prawnicy i moraliści rozumieją przez definicję prawa i moralności, ich „definicje” oraz stosowane przez nich nazwy „prawo” i „moralność” mają znaczenie zupełnie inne, niż to, które przewidują wyłożone tu zasady naukowego traktowania pojęć i terminów. Mianowicie zwykłe określenia „prawa” przez prawników mają znaczenie twierdzeń, że to, co się zwykło nazywać „prawem” w jeżyku zawodowo- -prawniczym, posiada te a te cechy wspólne i specyficzne. Określenia „moralności” przez moralistów mają charakter twierdzeń, że to, co język potoczny nazywa moralnością, posiada takie a takie cechy wspólne i spe-cyficzne, itd. Nie są to właściwie pojęcia w naszym rozumieniu, ale swoiste teorie o charakterze lingwistycznym (pojęcia i definicje w naszym rozumieniu nie stanowią w ogóle twierdzeń, sądów, lecz tylko elementy sądów). Takie teorie istotnie można i należy kwestionować i obalać w ten sposób, jak się to czyni zwykle, to znaczy przez powoływanie się, np. w prawoznawstwie, na różne zjawiska, zaliczane przez terminologię zawodowo-prawniczą do prawa ale, wbrew twierdzeniu danego autora, nie posiadające odpowiednich cech itd.
I nasza zasada, żądająca, aby dla zrozumienia dzieła naukowego, w którym zostało ustalone pewne pojęcie klasowe i obrana dla niego pewna skrócona nazwa, mieć na myśli nie zwykłe znaczenie wyrazu, lecz pojęcie ustalone przez autora, nie ma zastosowania do tych dzieł, w których definicje mają charakter prób interpretacji pewnych wyrazów z języka zawodowego lub potocznego. Autorowie takich dzieł, np. o „prawie” lub o „moralności”, używając tych wyrazów, mają na myśli to, co się tak w odpowiedniej dziedzinie językowej nazywa. Stosownie do tego należy też rozumieć ich terminologię. Nieraz się zdarza, zwłaszcza w literaturze prawniczej, że sformułowana w jednym z rozdziałów początkowych definicja przedmiotu, któremu dzieło jest poświęcone, np. definicja „prawa”, nie gra dalej żadnej roli, nie jest brana pod uwagę przez samego autora (większość określeń pojęcia prawa jest taka, że podstawiając je pod wyraz „prawo” w dalszym tekście, otrzymalibyśmy wyniki najzupełniej niemożliwe, jaskrawe sprzeczności itp.). Nie dość na tym, nieraz już w tym miejscu tekstu, gdzie pojęcie zostało określone, definicja ulega natychmiast unieważnieniu, a to przez wskazanie na różne przedmioty, które nie podpadają pod definicję, lecz także są oznaczane przez autora (za przykładem innych) tą samą nazwą (np. prawa), a wskutek tego autor podciąga je za pomocą różnych środków mniej lub więcej ryzykownych pod to samo pojęcie, to znaczy, zalicza je do tej samej grupy o wspólnej nazwie. Rzecz jasna, że chcąc pojmować właściwie dalszy tekst takich dzieł, należy mieć na myśli to, co autor oznacza nazwą przez siebie stosowaną, nie zaś wysuniętą przez niego formułę definicji, która nie ma istotnego znaczenia.
Nazwy, mające charakter dowolnie ustalonych znaków słownych dla pojęć naukowych (adekwatnych), utworzonych samodzielnie, (nie zaś charakter wyrazów, stosowanych pod wpływem nawyknień językowych, zawodowych lub innych, do przedmiotów pewnej klasy lub pewnej grupy mieszanej), będziemy nazywali terminami naukowymi.
W badaniach i dziełach naukowych należy dbać o to, aby wyrazy, których znaczenie jest ważne w danej dziedzinie, były terminami naukowymi w rozumieniu powyższym, nie zaś wyrazami języka potocznego lub zawodowego, z którymi się łączą odpowiednie przyzwyczajenia terminologiczne i wyobrażenia.
Żądanie, aby w dziele naukowym wszystkie terminy, nawet np. stosowane w przykładach wyjaśniających, w uwagach ubocznych itp., miały charakter terminów naukowych w naszym rozumieniu, byłoby bezmyślnym pedantyzmem.
Lecz z drugiej strony, gdy się ma przed sobą prace pod tytułem „Etyka”, ,¡Encyklopedia prawa”, „Podręcznik prawa cywilnego” lub tp., w których wyrazy „moralność”, „prawo” itp. nie są terminami naukowymi, lecz tylko na-zwami zawodowymi lub potocznymi, pozbawionymi definicji nawet odpowiedniej do tego ich charakteru, to znaczy słow- nikowo-interpretacyjnej — trudno te dzieła zaliczyć do literatury naukowej w ścisłym znaczeniu, w szczególności zaś do literatury, która by zaszczepiała umiejętność myślenia naukowego, wyrabiała metodyczność, jasność i ścisłość myślenia itp.
Z wywodów powyższych wynika między innymi, że przystępując do badania jakichkolwiek zjawisk, dla których istnieją w tej lub innej dziedzinie językowej pewne nazwy zwyczajowe, np. „prawo”, „moralność”, „społeczeństwo”, „gospodarstwo”, „państwo” itp., należy zasadniczo zakładać możliwość tego, że dla celów teoretyczno-naukowych wypadnie nie tylko dokonać innego ugrupowania, innej klasyfikacji zjawisk, lecz nawet odrzucić wyrazy istniejące, chociażby tak szanowane, jak „prawo”, „mo-ralność” itp., i stworzyć dla nowych pojęć i klas, ustalonych w myśl zasady adekwatności, nowe nazwy o charakterze terminów naukowych (por. z jednej strony nazwy „jarzyny”, „zwierzyna” itp., z drugiej zaś — terminologię botaniki i zoologii).
Już w samym sposobie stawiania sprawy, że oto należy przede wszsytkim określić, czym jest „prawo”, czym jest „moralność”, czym jest „państwo” itp., kryje się zwykle zasadniczy błąd metodologiczny, działa tu bowiem wiara bezkrytyczna w to, że 1) skoro istnieje pewien wyraz, to istnieje też odpowiednia klasa, i że 2) tej właśnie klasie należy dać stanowisko centralne w danej nauce.
Wszystko to nie jest bynajmniej konieczne, chociaż (po należytym zbadaniu) może się okazać, że w danym wypadku zachodzi pomyślny zbieg okoliczności i odpowiednie wyrazy nie tylko się nadają do dziedziny ich praktycznego stosowania, lecz także zasługują na nadanie im godności terminów naukowych .
§ 6. Dyrektywy naczelne tworzenia i uzasadniania teorii adekwatnych
Zapoznaliśmy się wyżej z zasadą adekwatności teorii i przekonaliśmy się, że zasada ta zawiera w sobie sprawdziany oraz dyrektywy podstawowe zarówno poprawnego tworzenia (i krytyki naukowej) teorii, jak też należytego wykonywania prac pomocniczych myślenia teoretycznego, znanych w logice i metodologii pod nazwami tworzenia pojęć, definicji i klasyfikacji.
Skoro zasada adekwatności ma tak wielkie znaczenie dla wszystkich prac w dziedzinie myślenia teoretycznego, wielkiej wagi nabierają też zagadnienia, dotyczące środków technicznych, jakich wymaga diagnoza (rozpoznanie) adekwatności lub nieadek- watności teorii oraz tworzenie i uzasadnianie adekwatnych tez teoretycznych.
W szczególności, gdy się wejrzy głębiej w istotę doktryny tradycyjnej o tworzeniu pojęć ogólnych i definicji, która nakazuje dokonać przeglądu konkretnych przedmiotów pewnego rodzaju np. zjawisk prawnych lub moralnych, stwierdzić cechy wspólne im wszystkim, wybrać spomiędzy tych cech cechy specyficzne drogą porównania danych przedmiotów z innymi, zwłaszcza „pokrewnymi”, itd., to się okaże, że doktryna ta stanowi swoistą receptę na tworzenie teorii adekwatnych specjalnego typu, mianowicie tez teoretycznych, zbudowanych podług schematu: „wszystko, co się nazywa tak a tak, i tylko to posiada te a te cechy”.
Jeżeli uznamy „wszystko, co się nazywa tak a tak” za odrębną klasę przedmiotów ze względu na samą wspólność nazwy (chociażby obejmowała ona przedmioty obiektywnie naj różnorodniej sze), i nazwiemy takie klasy klasami lingwistycznymi, to możemy powiedzieć, że recepty tradycyjne tworzenia pojęć (de-finicji) prawa, moralności itp. stanowią przepisy odnajdywania orzeczeń adekwatnych względem odpowiednich klas lingwistycznych (wykonanie takich zamierzeń często się nie udaje i udać się nie może, gdyż nieraz przedmioty klasy lingwistycznej nie posiadają poza wspólną nazwą żadnych cech wspólnych i spe-cyficznych).
Doktrynę tę odrzuciliśmy jako naukę o tworzeniu pojęć i definicji (za którą uważa się sama przez nieporozumienie), nie możemy też uznać za zadanie godne nauki tworzenia teorii według klas lingwi-stycznych, i sami mamy na myśli tworzenie teorii adekwatnych nie względem klas lingwistycznych, lecz względem klas obiektywnych, to znaczy nie o tym, „co się tak a tak nazywa”, lecz o tym, „co posiada te a te cechy obiektywne”; mimo to jednak staje przed nami pytanie: czy nie wypada nam zapożyczyć tej recepty jako przepisu tworzenia teorii adekwatnych, wprowadzając do niej tę zmianę, że zamiast wspólnej nazwy należy brać za punkt wyjścia wspólne cechy obiektywne (np. skład, formy przedmiotów itp.), oraz oglądać i porównywać z innymi nie przedmioty noszące jedną nazwę, lecz przedmioty obiektywnie jednorodne.
Z tego powodu należy przede wszystkim przypomnieć tę okoliczność, przytoczoną już poprzednio (str. 73 i in.), że obejrzenie przedmiotów objętych przez pojęcia klasowe jest zasadniczo niemożliwe, gdyż należą do nich również przedmioty przyszłe, jeszcze nieistniejące, o ile posiadać będą cechy klasowe itd.
Lecz następnie dla zrozumienia istoty wiedzy teoretycznej i metod jej zdobywania jest rzeczą niezmiernie ważną uwzględnić jeszcze, co następuje.
Nie należy sądzić, że prawdy teoretyczne, tj. klasowe, muszą wypowiadać koniecznie coś takiego, co można znaleźć przez obserwacje w każdym egzemplarzu klasy, dostępnym dla konkretnego badania.
W stosunku do klasy „ciała fizyczne” nauka zdobyła wiele cennych prawd, np. formuły ich ruchu, spadania itp. Lecz formuły te bynajmniej nie znaczą, aby ciała będące w ruchu faktycznie, np. kamienie rzucone do góry i potem spadające, wykonywały ściśle takie ruchy, jakie przewidują owe formuły. Przeciwnie, można twierdzić z pewnością, że rzeczywiste ruchy niezliczonych ciał fizycznych na ziemi i gdzie indziej odbywają się zawsze inaczej niż głoszą te formuły. Niezliczone czynniki (np. obecność powietrza na ziemi, oddziaływanie księżyca, słońca i niezliczonych innych ciał niebieskich) wprowadzają do każdego realnego ruchu na ziemi i w innych przestrzeniach świata niezliczone odchylenia i komplikacje, i żadne ciało w rzeczywistości nie spada ani w ogóle nie porusza się tak, aby można było stwierdzić na nim za pomocą obserwacji realizację jakiejkolwiek formuły mechaniki. Gdyby się nawet badaczowi zdawało w jakimś konkretnym wypadku, że stwierdził przez obserwację ścisłe sprawdzanie się jakiegokolwiek prawa mechaniki, to można powiedzieć z pewnością, że badacz się omylił, dlatego np., że instrumenty, których używał do mierzenia, są nie dość subtelne, nie wskazują drobnych różnic, odchyleń itp.
W dziedzinie nauk społecznych znaleziono dotąd mało prawd, zasługujących na nazwę teorii naukowych, są jednak i tu pewne tezy, którym nie można, jak się zdaje, odmówić tej zaszczytnej kwalifikacji; taki charakter mają niektóre tezy najszczęśliwszej z nauk społecznych — ekonomii politycznej, np. „prawo podaży i popytu”. Otóż i o tych formułach powiedzieć można, że w rzeczywistości nie realizują się nigdy, a gdyby ktoś stwierdził w pewnym konkretnym wypadku realizację któregokolwiek z praw ekonomicznych, to by należało przypuścić, że popełnił błędy bądź w obserwacjach, bądź w obliczeniach lub rozumowaniach.
Chociaż wobec tego różne „prawa” natury lub zjawisk społecznych stwierdzają, rzec można, coś co nigdy nie zachodzi w rzeczywistości, mimo to jednak pomagają nam one wyjaśnić to, co się dzieje (jak również przewidywać rzeczy przyszłe, uzgadniać z tymi przewidywaniami nasze postępowanie, osiągać, w technice i gdzie indziej, różne wytwory i wyniki pożądane itp. — i wartość ich w tym kierunku jest wielka.
Znaczenie tych formuł polega na wskazaniu, co by się działo, gdyby nie działały różne warunki komplikujące, i do czego rzeczywistość zbliżać się powinna i zbliża się istotnie w tym większym stopniu, im słabsze są czynniki odchylające w porównaniu z tym czynnikiem, którego prawo działania głosi dana formuła, im mniej istotną rolę w ogóle grają warunki komplikujące.
Choć w rzeczywistości działają zwykle całe legiony czynników komplikujących, jednak dla celów teoretycznych poznania i wyjaśnienia zjawisk, jak również dla celów praktycznych można olbrzymią większość tych czynników ignorować, przyjmować je za = o, wskutek czego pozostaje tylko kilka nielicznych zwykle czynników ważnych, decydujących. Jeżeli znamy prawa działania tych czynników rozstrzygających, to jesteśmy na ogół panami sytuacji w tym znaczeniu, że możemy wyjaśniać rzeczywistość, przewidywać, przystosowywać nasze działania itp. z dostateczną ścisłością względną, z dostatecznym przybliżeniem.
Ze względu na taki charakter omawianych „praw” nazywa się je niekiedy w odpowiednich kołach naukowych tendencjami, dążeniami, i uwzględnia się to w samym ich sformułowaniu, np.: „każde ciało pozostające w ruchu dąży do zachowania tego ruchu z jednostajną szybkością w linii prostej”.
Stosownie do tego samo prawo przyczynowości bywa czasem formułowane w sposób taki: „wszelkie zjawisko powstaje stale i bezwarunkowo po innym zjawisku określonym lub innych zjawiskach określonych, o ile nie zachodzą ku temu przeszkód y”.
Zresztą ta niezgodność prawd teoretycznych z konkretnymi przedmiotami obserwacji dotyczy nie tylko twierdzeń, które się zwykło podciągać pod prawo przyczynowości i nazywać „prawami natury” (w znaczeniu ogólnym, obejmującym również prawa zjawisk społecznych). Prawdy geometryczne np. również nie sprawdzają się nigdy de facto. W naturze nie ma wypadków, w których by się realizowały twierdzenia geometryczne, dotyczące kół, kul, stożków itp Zdarzają się tylko w pewnych dziedzinach (głównie w dziedzinie techniki ludzkiej, por. jednak także zjawiska krystalizacji) wypadki takiej realizacji przybliżonej, że różne nieuniknione nieprawidłowości i powikłania nie mają większej wagi, nie przeszkadzają np. architektom przewidywać z dostateczną ścisłością przybliżoną ilości materiału niezbędnego do budowy itp. Twierdzenia geometryczne wyrażają, rzec można, również tendencje; wskazują, co powinno by zachodzić w rzeczywistości, gdyby nie było nieuniknionych powikłań.
Jakkolwiek bądź, wiedza teoretyczna nie jest w ogóle żadną kopią czy protokołem rzeczywistości i zawiera w sobie coś zupełnie innego niż to, co mogłoby być stwierdzone przez obserwację.
Tam, gdzie za pomocą samej obserwacji wypadłoby stwierdzić jedynie chaos nieskończonej różnorodności i zmienności i nie można by znaleźć żadnej prawidłowości ani cech wspólnych między zjawiskami, teoria wykrywa działanie jednych i tych samych czynników wspólnych i elementarnych oraz ich tendencji prawidłowych i niezmiennych. Może też się zdarzyć odwrotnie; zjawiska, przedstawiające się jednakowo dla obserwacji, mogą ze stanowiska wiedzy i zrozumienia teoretycznego okazać się różnorodnymi wytworami różnych zasadniczo elementarnych ten-dencji lub ich kombinacji.
A gdyby nawet nie istniała wskazana różnica między wiedzą teoretyczną a obserwacją, gdyby wiedza teoretyczna nie mówiła wcale o tendencjach nie- poddających się obserwacji i odmiennych zasadniczo od spostrzeganej rzeczywistości, lecz dotyczyła wy-łącznie przedmiotów, które mogą być i są obserwowane — mimo to jednak każda teoria jako taka zawierałaby w sobie coś zasadniczo odmiennego od tego, co może być stwierdzone w drodze obserwacji; gdyż teorie są to sądy klasowe, to znaczy zawierają twierdzenia nie o przedmiotach, które istniały lub istnieją i były przypadkowo poddane obserwacji, lecz o klasach, czyli o czymś nieskończenie większym od tego, co mogło podlegać obserwacji, chociażby spostrzeżeń dokonano miliony (por. wyżej str. 73 i n.).
Te metody badania, o których się mówi tradycyjnie w nauce o definicji, które się stosuje dla znalezienia cech wspólnych i specyficznych prawa, moralności, państwa itp., i wszystkie w ogóle metody badania, które się sprowadzają do protokołowania (i ewentualnie skróconego wyrażania) tego, co zostało stwierdzone w rzeczywistości, mogą być metodami właściwymi i dostatecznymi w tych tylko dziedzinach wiedzy, których zadaniem jest właśnie opis lub opowiadanie o tym, co się dzieje lub działo w konkretnej rzeczywistości (w dziedzinie nauk konkretnych, opisowych i historycznych), lecz nie w dziedzinie nauk klasowych, teorii. Ze stanowiska nauk klasowych tezy, zdobyte przez zwykłe stwierdzenie faktów, a więc także tezy, oparte na stwierdzeniu wspólnych cech w przedmiotach pewnego rodzaju, poddanych badaniu (chociażby nawet bardzo licznych), stanowią w najlepszym wypadku surowy materiał faktyczny, nadający się do spożytkowania dla pewnych przypuszczeń teoretycznych, wniosków itp.
Chcąc stworzyć i uzasadnić poprawną teorię, nie dość jest stwierdzić występowanie jakiegoś stanu faktycznego, lecz należy ustalić istnienie koniecznego związku logicznego lub przyczynowego (tendencji) między różnicą gatunkową (differentia specifica) pewnej klasy przedmiotów (podmiotu te-oretycznego) a czymś innym (tym, co się o danej klasie wypowiada, orzeczeniem teoretycznym).
Aby uzasadnić to twierdzenie metodologiczne i wyjaśnić jego znaczenie, należy zaznaczyć co następuje.
1. Jeżeli ustalono, że między jakąkolwiek cechą a pewnej klasy A a czymś innym b istnieje konieczny związek logiczny, który sprawia, że z założenia istnienia a wypływa nieuchronnie istnienie b, to przez to samo zostało dowiedzione, że wszelkie możliwe do pomyślenia A związane są z b, że więc teoria, która przypisuje klasie A cechę b, nie może być teorią skaczącą. Podobnie, jeżeli dowiedziono, że między jakąś cechą pewnej klasy a czymś innym istnieje konieczny związek przyczynowy, to przez to samo dowiedziono, że teoria, która przyznaje całej klasie odpowiednią właściwość przyczynową, nie może być teorią skaczącą; jeżeli np. ustalono, że cecha a klasy A posiada właściwą sobie tendencję przyczynową b, to przez to samo ustalono, że wszystkim A istniejącym w przeszłości (chociażby nam nie znanym) była wła-ściwa tendencja b, że przyszłym A będzie właściwa tendencja b, że wszystkim A możliwym do pomyślenia jest właściwa (powinna być w myśli przyznana) tendencja b, to znaczy, że teoria, przyznająca klasie A jako takiej tendencję b, nie jest teorią skaczącą. W ogóle ustalenie koniecznego związku logicznego lub przyczynowego między jakąkolwiek cechą podmiotu teorii (klasowej) a orzeczeniem teorii stanowi gwarancję dostateczną przeciwko wadzie skakania teorii.
Z drugiej strony ustalenie takiego związku stanowi też jedyną gwarancję przeciwko skakaniu teorii. Istotnie, jeżeli cośkolwiek, co przypisujemy pewnej klasie, nie posiada związku koniecznego z żadną cechą tej klasy, wówczas mogą istnieć, możliwe są do po-myślenia przedmioty tej klasy, nie posiadające tego, co klasie przypisujemy, a wobec tego odpowiednia teoria jest teorią skaczącą.
Dla uniknięcia nieporozumień zaznaczyć należy, że ustalone tu twierdzenia o gwarancji przeciwko wadzie skakania zakładają tę koncepcję pojęć klasowych i tę metodę ich tworzenia, które przedstawione były poprzednio (str. 115 i n.) jako jedynie poprawne i prowadzące do tego, że cechy przyznawane klasie muszą być cechami wspólnymi wszystkim absolutnie przedmiotom klasy (str. 116—117).
Na gruncie koncepcji tradycyjnej pojęć klasowych i metod ich tworzenia, które poddaliśmy krytyce poprzednio, udowodnienie związku koniecznego między pewną cechą przyznawaną klasie a czymś innym nie .stanowiłoby gwarancji przeciwko skakaniu teorii, gdyż nie ma żadnej gwarancji, że mamy do czynienia z cechami wspólnymi wszystkim przedmiotom klasy (por. wyżej str. 118). Gdyby np. prawnicy lub moraliści ustalali swe twierdzenia teoretyczne o prawie lub moralności przez stwierdzenie związku koniecznego między cechami, przypisanymi przez nich prawu lub moralności w odpowiednich definicjach, a czymś innym, to nasza teza o gwarancji przeciwko skakaniu mimo to nie miałaby zastosowania do ich teorii. Albowiem ich twierdzenia, że prawu lub moralności wspólne są pewne cechy (twierdzenia oparte na oględzinach i porównaniu kilku tylko zjawisk „prawnych” lub „moralnych”, to znaczy tak nazywanych), są pozbawione dowodów, a zwykle nawet wręcz błędne, wskutek czego związek konieczny czegoś innego z takimi cechami nie zapewnia wcale, że teoria będzie wolna od wady skakania.
2. Ustalenie związku koniecznego, logicznego lub przyczynowego, między pewną cechą klasową podmiotu teorii a orzeczeniem teorii stanowi (pod warunkiem poprawnego pojmowania i tworzenia pojęć klasowych) należytą gwarancję przeciwko skakaniu teorii, lecz nie zawiera w sobie bynajmniej niezbędnej gwarancji przeciwko jej kulawiźnie. Przeciwnie, niektóre teorie, wypowiadane na podstawie związku koniecznego między cechami klasowymi podmiotów teoretycznych a orzeczeniami, muszą być z konieczności kulawe, a niektóre tylko będą wolne od tej wady.
Pod tym względem należy odróżniać dwie odmiany cech klasowych: a) cechy wspólne wszystkim elementom danej klasy, lecz nie im samym tylko, tj. cechy właściwe jakiejś klasie szerszej, hierarchicznie wyższej: rodzajowi, którego gatunek stanowi dana klasa, lub jeszcze wyższej klasie — „cechy rodzajowe”.
Np. w klasie „trójkąty prostokątne” posiadanie trzech kątów stanowi cechę rodzajową, właściwą trójkątom nie tylko prostokątnym; w klasie „płyny przezroczyste” cecha płynności jest cechą rodzajową, cecha materiałności również (jest to cecha ponadrodzajo- wa, gdyż charakteryzuje nie tylko płyny — najbliższą klasę rodzajową, lecz także klasę jeszcze szerszą — ciała fizyczne w znaczeniu ogólnym, a w ich liczbie ciała stałe i lotne); b) cechy specjalnie właściwe danym klasom, odróżniające je od wszystkich innych klas — „cechy gatunkowe”, „specyficzne”, „różnice gatunkowe” (differentia specifica); np. w przytoczonych przed chwilą przykładach prostokątność trójkąta, przejrzystość płynu stanowią takie cechy gatunkowe. W klasie „ciała białe okrągłe” cechy: natura materialna, białość, kształt okrągły — każda” z osobna, jak również ich połączenia po dwie: material- ność + białość (ciała białe), materialność + kształt okrągły (ciała okrągłe) — są to cechy rodzajowe, lecz połączenie wszystkich trzech cech razem stanowi właściwość specyficzną danej klasy.
Stosownie do tego należy odróżniać dwie odmiany teorii opartych na istnieniu związku koniecznego między cechami klasowymi podmiotu teoretycznego a orzeczeniami.
a) Teorie, których orzeczenia są związane (logicznie lub przyczynowo) z cechami rodzajowymi podmiotów klasowych. Wszystkie takie teorie można (na podstawie ustępu 1, str. 185 i n.) rozszerzyć przez odniesienie orzeczeń do tych klas wyższych, dla których dane cechy rodzajowe pozostają jeszcze cechami wspólny-mi, bez wprowadzenia wady skakania; a zatem w stanie obecnym wszystkie te teorie są teoriami kulawymi. Stopień ich kulawizny jest tym większy, im wyższą jest owa klasa ostatnia, dla której dane cechy rodzajowe pozostają jeszcze cechami wspólnymi, w stosunku do klasy, o której obecnie są wypowiadane orzeczenia. Jeżeli do gatunku odniesiono to, co jest związane z cechami, wspólnymi całemu rodzajowi
1 jemu wyłącznie, mamy kulawiznę 1 stopnia; jeżeli mowa o cechach, wspólnych nie tylko rodzajowi, lecz także następnej klasie wyższej, to mamy kulawiznę
2 stopnia itd. Np. jeżeli o klasie „płyny przezroczyste” wypowiada się coś związanego przyczynowo ze stanem płynnym ciał, mamy kulawiznę 1 stopnia, jeżeli zaś to, co się wypowiada o płynach przezroczystych, związane jest z ich naturą materialną, mamy kulawiznę 2 stopnia, itp.
b) Teorie, których orzeczenia są związane nie z cechami rodzajowymi, lecz ze specyficznymi, z różnicami gatunkowymi podmiotów teoretycznych. Takie teorie nie dają się rozszerzać przez odniesienie orzeczeń do klas szerszych, gdyż dałoby to w wyniku teorie skaczące (por. wyżej str. 185 i n.), a zatem są one wolne od wady kulawizny.
Twierdzenie poprzednie zakłada tę koncepcję i metodę tworzenia pojęć klasowych, która daje gwarancję, że określenie danej klasy (pewna cecha lub zbiór cech) wyróżnia wszystkie przedmioty tej klasy od wszystkich innych przedmiotów, zawiera w sobie istotnie różnicę specyficzną. Na gruncie tradycyjnej koncepcji i metody tworzenia pojęć klasowych, którą poddaliśmy wyżej krytyce, udowodnienie związku koniecznego między jakimikolwiek cechami, przyznawanymi klasie w charakterze specyficznych, a czymś innym nie stanowiłoby dowodu, że teoria jest wolna od błędu kulawizny, gdyż nie ma żadnej gwarancji, że mamy do czynienia z cechami odróżniającymi rzeczywiście przedmioty, o których mowa, od wszelkich innych przedmiotów (por. wyżej str. 118). Gdyby np. prawnicy lub moraliści ustalali swe twierdzenia teoretyczne o prawie lub moralności przez stwierdzenie związku koniecznego między cechami, przypisanymi przez nich prawu lub moralności w odpowiednich definicjach w charakterze cech specyficznych, a czymś innym, to nasza teza o gwarancji od wady kulawizny mimo to nie miałaby zastosowania do ich teorii. Albowiem ich twierdzenia, że prawu lub moralności właściwe są specjalnie pewne cechy w odróżnieniu od zjawisk „pokrewnych” i wszelkich innych w ogóle (twierdzenia oparte na oględzinach i porównaniu kilku zjawisk „prawnych” lub „moralnych”, to znaczy tak nazywanych, z kilkoma zjawiskami nazywanymi inaczej i uznawanymi za pokrewne), są pozbawione dowodów, a zwykle nawet wręcz błędne, wskutek czego związek konieczny czegoś innego z takimi cechami nie zapewnia wcale, że teoria będzie wolna od wady kulawizny.
Rzecz ma się inaczej w tym wypadku, gdy bierzemy za punkt wyjścia ustaloną powyżej (str. 115 i n.) koncepcję pojęć klasowych i metodę ich tworzenia; wówczas nie zachodzi potrzeba wykonywania niewykonalnej pracy oględzin wszystkich przedmiotów pokrewnych określanym dla znalezienia cech odróż-niających, a mimo to posiadamy absolutną gwarancję tegOrże definicje klas zawierają w sobie właściwości istotnie specyficzne, że cechy (lub zbiory cech), wprowadzone do definicji, właściwe są tylko przedmiotom danej klasy i niczemu innemu na świecie (str. 118, ust. 3); a wskutek tego mamy też gwarancję, że wszystko, co jest związane logicznie lub przyczynowo z takimi cechami, pozostaje w związku właśnie z istotą specyficzną, jedyną w swoim rodzaju, przedmiotów danej klasy, i że przeto orzeczenia wraz z ich uzasadnieniami nie mogą być bez popełnienia błędu odniesione do klasy o szerszym zakresie.
Wywody powyższe mogą nasunąć pytanie, czy można twierdzić, że cechy swoiste pewnych przedmiotów, obce wszelkim innym, powinny pociągać za sobą również swoiste skutki. Albowiem jedną z części składowych współczesnej doktryny o przyczynach i związku przyczynowym stanowi pogląd, że różne przyczyny mogą prowadzić do tych samych skutków: śmierć może nastąpić od kuli, od trucizny, od zanurzenia do wody, od umieszczenia w przestrzeni bez powietrza, od najrozmaitszych chorób itp. Gdy się weźmie za podstawę tę tezę pozornie niewątpliwą i udowodnioną w sposób przekonywający i naoczny przykładami rozmaitych przyczyn śmierci, wypada na pytanie tu wysunięte odpowiedzieć przecząco. Lecz nam sama teza o identycznych skutkach różnych przyczyn wydaje się opartą na nieporozumieniu. Rzeczywiście, śmierć może nastąpić od kuli, i od trucizny itd. Mimo to jednak uderzenie kuli pociąga za sobą skutki zupełnie inne niż trucizna itp., jak to wskazuje naocznie nawet powierzchowne porównanie trupów. Ekspertyza sądowa i kliniczna może już przy dzisiejszym stanie wiedzy rozstrzygnąć nie tylko pytanie, czy śmierć nastąpiła od utopienia, od uduszenia, od trucizny, czy od choroby naturalnej, lecz także pytanie, od jakiej z wielu znanych trucizn, od jakiej z wielu znanych chorób nastąpiła, gdyż różne trucizny, różne choroby itd. dokonywają różnych zmian w organizmie, pociągają za sobą różne skutki. Gdyby różne przyczyny wytwarzały te same skutki, wówczas nie mogłoby być mowy o naukowym lub jakimkolwiek w ogóle wiarygodnym określaniu przyczyn według skutków, czyli o tym, co się dokonywa z powodzeniem na każdym kroku w życiu i w nauce. Nie dość na tym, nie mogliśmy wówczas twierdzić z pewnością, że cośkolwiek się zdarzyło, że np. wczoraj lub przed chwilą zaszło jakieś zdarzenie; gdyż wszelkie twierdzenie o zdarzeniach przeszłych jest w istocie swej twierdzeniem o przyczynach na podstawie skutków; jeżeli nawet byliśmy świadkami zdarzenia i wypowiadamy odpowiednie twierdzenie z pamięci, to nasze twierdzenie jest twierdzeniem o przyczynie przeszłej podług skutków obecnych — podług obrazów pamięciowych, powstających obecnie w naszej psychice jako skutki zdarzeń przeszłych. Jeżeli nawet w tej chwili widzę światło słoneczne lub słyszę dźwięk dzwonów, i twierdzę, że słońce świeci, dzwony dzwonią, to takie moje twierdzenie stanowi pewnego rodzaju ekspertyzę przyczyny podług skutków (przyczyny moich wrażeń wzrokowych, słuchowych). Ze stanowiska teorii o jednakowych skutkach rozmaitych przyczyn wszystkie takie itp. twierdzenia należałoby uznać za domysły, niczego nie dowodzące i o niczym nie świadczące, gdyż z odrębnego charakteru skutków nie wypływa wniosek o określonej odrębnej przyczynie. Nieporozumienie, tkwiące u podstawy tej doktryny, polega na tym, że widzi ona identyczność skutków tam, gdzie zachodzi częściowe podobieństwo między pewnymi (różnymi w istocie) elementami
i ogniwami procesów różnych, wywołanych przez przyczyny różne. Z praktycznego stanowiska życiowego niezliczone różnice w procesach, wywoływanych przez różne przyczyny, zwykle nie wydają się ważne (olbrzymia większość ich pozostaje zazwyczaj nieznana — i to samo zachodzi nawet w nauce w jej obecnym stanie) ważna zaś jest jakaś jedna strona sprawy lub narzucają się uwadze tylko pewne jej strony; z tego więc stanowiska opowiadanie o tych samych skutkach różnych przyczyn jest psychologicznie całkiem zrozumiałe i usprawiedliwione. Lecz w nauce należałoby odróżniać skutki od tego, co się nam w pewnym stadium procesu skutków przypadkiem rzuci w oczy i wyda podobnym do czegoś innego.
Ponieważ przy poprawnej koncepcji pojęć i metodzie ich tworzenia istnieje gwarancja, że cecha specyficzna stanowi właściwość wspólną absolutnie całej
klasie, a teorie, oparte na związku koniecznym orzeczeń z cechami wspólnymi klasy, nie mogą być teoriami skaczącymi (str. 185), otrzymujemy tezę, że teorie, oparte na związku koniecznym orzeczeń z cechami specyficznymi podmiotów klasowych, są teoriami adekwatnymi (nie kulawymi i nie skaczącymi). Z wywodów poprzednich wynika zarazem, że tylko takie teorie (i nadto tylko pod warunkiem należytego pojmowania i tworzenia pojęć klasowych) mogą być wypowiadane jako teorie całkowicie poprawne, wolne od wad kulawizny i skakania.
Z tez powyższych okazuje się także, jak ważną rolę powinny odgrywać cechy specyficzne klas w meto- dyczno-naukowym tworzeniu teorii, a więc i całych nauk teoretycznych o jakichkolwiek przedmiotach, np. o prawie, moralności, państwie itp. Cechy specyficzne badanych klas powinny służyć za podstawę naukową dla wszystkich konstrukcji i tez teoretycznych; stanowią one prawdziwe fundamenta theoriae. Treścią teorii powinien być wykład tego, co jest związane logicznie lub przyczynowo z cechą specyficzną badanej klasy, oraz wyjaśnienie i udowodnienie tych związków.
Logicy dawniejsi nadawali wielką wagę regule definicji, która głosi, że definitio fit per genus et differentiam spe- cificam: określać należy przez oznaczenie najbliższego wyższego rodzaju i wskazanie różnicy specyficznej danej klasy (gatunku). Zasada ta oczywiście nie dotyczy wypadku, gdy dana klasa stanowi rodzaj najwyższy, klasę nie mającą I wyższej nad sobą, gdy więc wskazanie genus proximum jest niemożliwe.
Logicy nowsi zapatrują się na tę zasadę sceptycznie. Główną podstawę krytyki stanowi pogląd, rozpowszechniony w logice współczesnej, że pojęcie czegoś jest to wiedza całkowita i doskonała tego przedmiotu, znajomość wszystkich jego cech. „Aby mieć jasne pojęcia, należy znać wszystkie cechy wspólne rzeczy zaliczanych przez nas do jednej klasy. To powinno uczynić nasze pojęcie o klasie nie tylko jasne, ale też całkowite.” (Mili, System logiki, ks. IV, rozdz. II, § 5; por. Sigwart, Logik, II, § 77 i in.). Z tego stanowiska, rzecz jasna, wskazanie rodzaju i różnicy gatunkowej nie daje jeszcze pojęcia „całkowitego”. Zarazem jednak z tego stanowiska pojęcia poprawne są czymś takim, że o ich osiągnięciu kiedykolwiek trudno byłoby marzyć (trzeba by na to mieć wiarę w możliwość wszechwiedzy) Są to ideały, do których wiedza ludzka może się tylko zbliżać stopniowo w miarę swego wzbogacania się i udoskonalania.
Lecz krytyka ta opiera się na pomieszaniu rzeczy różnych, mianowicie na pomieszaniu pojęć klasowych z całkowitymi teoriami tych klas, rozwiniętymi w sposób doskonały. Pojęcia klasowe są tylko elementami sądów, ogniwami w budowie teorii; nie mówią one wcale, że „gdy istnieje to a to, istnieje też tamto” albo „wszystko, co posiada te a te cechy, posiada też dalsze cechy takie a takie”, tym bardziej zaś nie zawierają w sobie wszystkich możliwych twierdzeń prawdziwych tego rodzaju; pojęcia tworzą tylko początki takich twierdzeń: „w każdym wypadku, gdy istnieje to a to”, „wszystkie przedmioty, posiadające cechę taką a taką”.
Jest rzeczą ciekawą, że pogląd na pojęcia, jako na pewnego rodzaju zbiorniki wszechwiedzy o odpowiednich klasach, sąsiaduje zgodnie w logikach współczesnych z inną doktryną o pojęciach i określeniach, również niesłuszną, lecz bez porównania skromniejszą, podług której chodzi tu tylko o wyrazy, ich znaczenie i interpretację tego znaczenia (por. np. przytoczoną przed chwilą tezę Milla o pojęciach całkowitych z tezami jego, .wspomnianymi wyżej, str. 170, uw.); w szczególności Mili oponuje przeciwko przepisowi o genus i differentia również ze stanowiska definicji jako „analizy imienia”, tj. interpretacji znaczenia wyrazu; dla wytłumaczenia znaczenia wyrazu nie ma koniecznej potrzeby wskazywania rodzaju i różnicy gatunkowej, lecz wystarczy zastąpić jeden wyraz (określany), współoznaczający jednocześnie cały szereg cech, przez dwa wyrazy lub więcej, współoznaczające te same cechy, lecz wzięte pojedynczo lub w mniejszych grupach (System logiki, ks. I, rozdz. VIII, §§ 1—3).
Wadliwość obu stanowisk i łączenie ich mimo niezgodności zasadniczej między nimi muszą naturalnie wytwarzać chaos i pomieszanie w doktrynach o pojęciu i definicji. Zresztą pogląd na pojęcia jako na wiedzę „wszystkich cech wspólnych” nie wywiera u większości logików (w tej liczbie też u Milla) poważnego wpływu na formułowane przez nich wskazówki metodologiczne. Stosując to stanowisko konsekwentnie, należałoby właściwie włączyć do nauki o tworzeniu pojęć całą logikę i metodologię. Początki takiej „konsekwencji” znajdujemy między innymi w logice Sig- warta. W niej do nauki o tworzeniu pojęć włączona została indukcja (Logik II, § 77), a do wykładu przepisów o wnioskach indukcyjnych włączono część nauki o tworzeniu pojęć (tamże § 94). Wynika z tego naturalnie powtarzanie tych samych rzeczy oraz mętność i zawiłość obu nauk pomieszanych ze sobą (por. przytoczoną już wyżej, str. 160, uw., doktrynę Sigwarta o konieczności oparcia się przy ustalaniu pojęć na istniejącej terminologii, o obracaniu się w błędnym kole między abstrakcją a indukcją oraz o prowizoryczności i hipotetyczności wyników tych operacji).
Z naszego stanowiska zasada głosząca, że definicję tworzyć należy przez wskazanie najbliższego wyższego rodzaju, do którego dana klasa należy, oraz właściwości specyficznej danego gatunku, nasuwa uwagi następujące.
1. O ile zasada ta opiera się na poglądzie, że przy definiowaniu należy brać za punkt wyjścia jakąś klasę daną w stanie gotowym i poszukiwać, do jakiego rodzaju należą dane przedmioty i jaką mają właściwość specyficzną, to w stosunku do niego zachowują moc wszystkie te zarzuty, które wysunęliśmy wyżej z powodu tradycyjnego poglądu na tworzenie pojęć (§ 4).
2. Poza tym zasada ta jest zwykle tak rozumiana, jak gdyby chodziło o nazwę klasy rodzajowej. Schemat odpowiednich definicji przedstawia się tak: A (nazwa klasy określanej) = B (nazwa najbliższego rodzaju) + cecha taka a taka; np. kwadrat jest to prostokąt, mający równe boki. Zawiera się w tym błędne wyobrażenie, jakoby każda klasa miała odrębną nazwę (por. wyżej str. 158).
3. Z drugiej strony, przy poprawnym pojmowaniu i tworzeniu pojęć, każde pojęcie zawiera i musi zawierać w sobie różnicę specyficzną, tj. wskazanie tego, co jest właściwe klasie definiowanej i jej wyłącznie (por. wyżej str. 116—117).
4. Jeżeli pojęcie zawiera w sobie (explicite lub implicite) kilka cech, np. „płyny przezroczyste” (przejrzystość, stan płynny, natura materialna), „przedmioty białe okrągłe” (natura materialna, białość, kształt okrągły), to w skład pojęcia muszą też wchodzić cechy rodzajowe, a więc — w tym znaczeniu — także wskazanie na genus lub nawet genera kilku rzędów (ciała, ciała przezroczyste, ciała płynne itd.), gdyż po odrzuceniu jednej cechy otrzymamy najbliższą klasę rodzajową, po odrzuceniu dwóch cech otrzymamy klasę ponadrodzajową itd. Jeżeli pojęcie zawiera w sobie jedną tylko cechę, stanowi summum genus, rodzaj najwyższy, i wówczas, oczywiście, nie obejmuje cech rodzajowych w odróżnieniu od gatunkowych. Nawiasem mówiąc, nie może się to zdarzyć ani przy klasyfikacji zjawisk psychicznych, ani przy klasyfikacji zjawisk fizycznych, a to już dlatego, że we wszystkich klasach pierwszego rodzaju wymieniamy lub przypuszczamy cechę natury duchowej, we wszystkich klasach drugiego rodzaju — cechę natury materialnej. Gdy się więc pozostawi na stronie summum genus, jako wypadek wyjątkowy, można powiedzieć, że istotnie definitio fit per genus et differentiam.
5. Zastąpienie cech rodzajowych przez nazwę odpowiedniej klasy rodzajowej nie jest, oczywiście, rzeczą zakazaną, jeżeli termin ma charakter nazwy dla klasy określonej, stanowi wyrażenie skrócone pewnych cech określonych; np. nie można nic zarzucić określeniom „prostokąt, mający równe boki”, „praw o, różniące się od innych gatunków prawa takimi a takimi cechami” itp., o ile nazwy „prostokąt”, „prawo” stanowią terminy naukowe o określonym znaczeniu (nie zaś po prostu wyrazy o pewnym zakresie stosowania językowego). Nie dość na tym, definicje podobne uznać należy za szczególnie, przystosowane do zadań myślenia i wiedzy teoretycznej. Mianowicie podkreślają one i wysuwają różnicę specyficzną, którą, jak widać z tekstu, należy mieć stale na oku przy tworzeniu teorii danej klasy, jako właściwą podstawę konstrukcji teoretycznych; z drugiej strony, przez nazwę najbliższego rodzaju definicje te przypominają, że do przedmiotów danej klasy odnosi się także to wszystko, co wiadomo o przedmiotach najbliższej klasy nadrzędnej. Jeżeli ten rodzaj najbliższy zdefiniowany jest z kolei przez nazwę następnej wyższej klasy i differentiam specificam, to mamy w dalszym ciągu wskazanie, jakie orzeczenia należy odnosić specjalnie do niego (rodzaju najbliższego pierwszej klasy), jakie zaś do następnej klasy szerszej itd.
Tak więc w starej regule definitio fit per genus et differentiam zawarta jest (obok pewnej naiwności w rozumieniu istoty sprawy) swoista, nieświadoma mądrość praktyczna.
Regule tej przeciwstawia się dziś tezę, że pojęcie powinno zawierać w sobie nie różnicę gatunkową, lecz znajomość wszystkich cech wspólnych rzeczom, które zaliczamy do jednej klasy; do uwagi wypowiedzianej względem tej tezy poprzednio — że takie „pojęcie” nie byłoby pojęciem, lecz zbiorem teorii — dodać należy jeszcze, że byłoby ono prócz tego mieszaniną teorii różnorodnych, adekwatnych względem różnych klas. „Pojęcie całkowite” utworzone według tej recepty, stanowiłoby to samo, co przedstawiliśmy wyżej (str. 125 i n.) jako parodię nauki, aby wykazać, jak nie należy tworzyć teorii.
Poprzednie tezy metodologiczne wychodzą z założenia, że istnieje należycie wytworzone pojęcie klasowe i chodzi tylko o wytworzenie teorii adekwatnych względem danej klasy.
W rzeczywistości jednak dzisiaj liczne teorie i nawet całe nauki, np. nauka o prawie, o moralności, o państwie itp., stanowią mniej lub więcej obfite, wzrastające z biegiem czasu zbiory sądów, odniesionych do pewnych nazw, do wyrazów „prawo”, „mo-ralność”, „państwo” itp., którym nie odpowiadają żadne pojęcia określone i trwale ustalone w nauce, wobec czego o znaczeniu tych wyrazów toczą się nieskończone spory, poszukuje się wciąż trafnego ich określenia itd. Jakkolwiek nienormalny jest stan nauki, która stanowi zbiorowisko orzeczeń bez określonego podmiotu teoretycznego, i jakkolwiek daleki jest stan taki od wymagań należytej, świadomie metodycznej budowy nauk teoretycznych, mimo to jednak można przypuszczać (opierając się na tendencji nieświadomie celowego doboru i przystosowania), że nauki takie, zwłaszcza mające za sobą tak długie dzieje rozwoju, jak np. nauka o prawie, nauka o moralności, zawierają w sobie niejedną cenną krystalizację myśli zbiorowej wielu stuleci, a w szczególności, że różne orzeczenia teoretyczne tych nauk, odniesione obecnie do nazw zamiast pojęć, a nawet do takich nazw, którym odpowiada obiektywnie nie odrębna klasa, lecz grupa eklektyczna różnych odmian przedmiotów pewnego rodzaju, mogłyby być zużytkowane do wytworzenia poprawnych teorii, gdyby się udało znaleźć dla nich odpowiednie podmioty teoretyczne, całkowicie adekwatne.
I oto wobec doktryn tego rodzaju oraz wobec innych wypadków, gdy jest rzeczą niewiadomą lub wątpliwą, do jakiej klasy przedmiotów odnieść należy pewne orzeczenie teoretyczne, powstaje pytanie metodologiczne: co należy wykonać, aby, mając orzeczenie teoretyczne, określić adekwatny względem niego podmiot klasowy (pod warunkiem, oczywiście, że taki podmiot istnieje, tj. że dane orzeczenie nadaje się w ogóle do wytworzenia teorii adekwatnej)?
Chcąc rozstrzygnąć takie zadania teoretyczne, należy określić, jakie są warunki konieczne (ze stanowiska związku przyczynowego lub logicznego) tego, co stwierdza orzeczenie, ustalić, z czym treść orzeczenia pozostaje w związku koniecznym; wynik takiego badania wykaże, jakie są cechy wspólne i specyficzne klasy poszukiwanej, to znaczy, czym jest klasa poszukiwana. Wypływa to z tezy, udowodnionej powyżej, że teorie, których orzeczenia pozostają w związku koniecznym, logicznym lub przyczynowym, z cechami wspólnymi i specyficznymi podmiotu teoretycznego, i takie teorie wyłącznie, są teoriami adekwatnymi.
Z całości wywodów powyższych wynika w ogólności, że podstawę wszystkich konstrukcji teoretycznych powinno tworzyć ustalenie związków i zależności przyczynowych i logicznych między różnymi przedmiotami myśli.
Sprawa środków i sposobów określenia takich zależności należy do dziedziny ogólnej techniki myślenia ludzkiego, co do niej więc wypada wskazać, jako na źródło informacji szczegółowej, na podręczniki i traktaty z dziedziny logiki, ograniczając się tu do krótkich uwag poniższych.
Uchwycenie i udowodnienie koniecznych związków logicznych i przyczynowych opiera się na wnioskowaniu dedukcyjnym i indukcyjnym. Ani jedno z nich, ani drugie nie ma nic wspólnego z przeglądem wszystkich lub choćby wielu przedmiotów jakiejś klasy dla znalezienia jej cech wspólnych itd. Wnioskowanie dedukcyjne ma w ogóle za punkt wyjścia nie fakty konkretne, lecz prawdy ogólne o charakterze oczywistym (aksjomaty, por. np geometrię) lub inne tezy ogólne. Wnioskowanie indukcyjne ma za punkt wyjścia dane szczegółowe, a w tej liczbie także pojedyncze fakty konkretne, ważną jednak dla niego nie jest ilość, lecz jakość tych faktów, mówiąc ściślej, istnienie pewnych stosunków między faktami. Podstawowe przepisy indukcji formułuje Mili w sposób następujący.
1. Metoda zgodności: jeżeli dwa wypadki, lub więcej, zjawiska badanego mają jedną tylko okoliczność wspólną, to ta okoliczność, w której jedynie zgadzają się wszystkie wypadki, jest przyczyną (lub skutkiem) danego zjawiska.
2. Metoda różnicy: jeżeli wypadek, w którym dane zjawisko zachodzi, i wypadek, w którym ono nie zachodzi, mają wszystkie okoliczności wspólne prócz jednej, która występuje tylko w pierwszym wypadku, to ta okoliczność, stanowiąca jedyną różnicę między obu wypadkami, jest skutkiem, albo przyczyną, albo niezbędną częścią przyczyny zjawiska.
3. Metoda zmian współtowarzyszących: wszelkie zjawisko, które się zmienia w jakiś sposób, gdy inne zjawisko zmienia się w pewien sposób określony, jest albo przyczyną, albo skutkiem tego zjawiska, albo jest z nim połączone jakimś związkiem przyczynowym.
Oprócz tych zasad Mili, a za nim inni logicy formułują jeszcze dwie dalsze.
1. Jeżeli dwa wypadki lub więcej, w których zjawisko zachodzi, mają jedną tylko okoliczriość wspólną, a natomiast dwa wypadki lub więcej, w których zjawisko nie zachodzi, nie mają nic wspólnego prócz braku tej okoliczności, to okoliczność, stanowiąca jedyną różnicę między obu szeregami wypadków, jest albo skutkiem, albo przyczyną, albo niezbędną częścią przyczyny zjawiska.
Odpowiednią metodę ustalania związku przyczynowego Mili nazywa „połączoną metodą zgodności i różnicy”. Polega ona na podwójnym zastosowaniu pierwszej zasady; należałoby więc przedstawiać ją tylko jako ilustrację zastosowania metody zgodności, nie zaś jako odrębną metodę pod-stawową.
2. Po odjęciu od każdego zjawiska tej jego części, o której wiadomo z indukcji poprzednich, że jest skutkiem pewnych określonych poprzedników, reszta zjawiska jest skutkiem pozostałych poprzedników.
Odpowiednią metodę ustalania związku przyczynowego Mili nazywa „metodą reszt”.
Lecz stwierdzenie na podstawie wiadomości ogólnych (chociażby zdobytych drogą indukcyjną), że w jakimś zjawisku pewne elementy są skutkiem pewnych określonych poprzedników, jak również wniosek, że reszta powinna być skutkiem innych poprzedników, stanowią rozumowania dedukcyjne: dlatego też zaliczenie tak zwanej „metody reszt” do indukcji nie wydaje mi się uzasadnione.
Z zasad indukcji wynika między innymi, że do ustalenia związku przyczynowego może wystarczyć obserwacja dwóch zjawisk (albo dwóch faz tego samego zjawiska, przed pewną zmianą i po niej), jeżeli między nimi zachodzi pewien stosunek określony.
Zarówno jak w dziedzinie tworzenia pojęć (klas i definicji klas), jak i w dziedzinie tworzenia i uzasadniania teorii, dokonywanie przeglądu wszystkich przedmiotów badanej klasy, stwierdzanie elementów wspólnych za pomocą abstrakcji itd. — to operacje umysłowe nie tylko niewykonalne, lecz także zbyteczne; dla obu tych zadań myślenia teoretycznego i obu czynności istnieją odpowiedniejsze środki logiczne.
W myśleniu potocznym, nienaukowym, technicznie niedoskonałym, tworzenie zarówno pojęć ogólnych, jak teorii (sądów klasowych) istotnie odbywa się zazwyczaj drogą abstrakcji, drogą spostrzegania i zapamiętywania cech podobnych w przedmiotach pewnej grupy, a podstawę łączenia w grupy stanowią nazwy, przyzwyczajenia do nazywania przedmiotów w pewien sposób; i oczywiście, sądy ogólne tworzy się na podstawie poznania nie wszystkich przedmiotów klasy, lecz tylko niektórych — tych, na które dany osobnik natrafił i zwrócił uwagę.
Dzieci za pomocą takiej „metody” tworzą z łatwością mnóstwo teorii w rodzaju następujących: „wszystkie bony mówią po francusku”, „wszyscy wujkowie mają długie brody” itp.
Teorie, które tworzą i wypowiadają co chwila w rozmowie towarzyskiej ludzie dorośli, mają zwykle pozory mniej naiwne, lecz w istocie swej są najczęściej tego samego pochodzenia. Jeżeli dany osobnik miał sposobność ucierpieć z powodu egoizmu innych ludzi, z powodu lekkomyślności kobiet, z którymi miał do czynienia, z powodu oszustw lub arogancji tych przedstawicieli pewnej narodowości, z którymi zdarzyło mu się spotkać, zwykle mamy już gotowe teorie: „wszyscy ludzie są egoistami”, „kobiety są lekkomyślne”, „ludzie tej a tej narodowości są oszustami, arogantami” itp.
Tworzenie sądów klasowych odbywa się tu przez nie uzasadnione logicznie przeniesienie cech, stwierdzonych u poszczególnych przedmiotów jednostkowych, na klasy, przez skoki logiczne orzeczeń z podmiotów jednostkowych na klasowe, na terminy ogólne.
Sam wybór imion ogólnych, na które dokonywają skoków orzeczenia, zależy od tego, jaką nazwę nadaje się najczęściej danym konkretnym przedmiotom, lub jaka w danym wypadku przyjdzie na myśl.
Np. gdyby wujka z długą brodą, którego zna dziecko, nazywano w rodzinie nie „wujkiem”, lecz przypuśćmy, „generałem” lub „kuzynem”, to prawo natury, sformułowane przez dziecko, brzmiałoby nie „wszyscy wujkowie”, lecz „wszyscy generałowie” lub „wszyscy kuzyni mają długie brody”. Osobnik, który bawił w Berlinie i naraził się przypadkowo na nie- grzeczność ze strony pewnych osób, np. konduktorów miejskiej kolei elektrycznej, posiada materiał do całego szeregu teorii o różnych stopniach uogólnienia: „konduktorowie tej a tej kolei w Berlinie są aroganc-cy”, „konduktorowie berlińscy są aroganccy”, „Niemcy są aroganccy”… Na który z tych terminów klasowych o bardzo różnym zakresie skieruje się skok orzeczenia, to zależy od przypadkowego kierunku uwagi, od tematu rozmowy itp.; jeżeli np. rozmowa się toczy o grzeczności Prusaków, to usłyszymy pogląd negatywny o Prusakach, a „na dowód” będzie opowiedziane zdarzenie z konduktorem; w razie rozmowy o konduktorach niemieckich takie samo nie uzasadnione oskarżenie padnie na klasę konduktorów niemieckich, a więc w tej liczbie na bawarskich, saskich itp.
Zdawałoby się, że w nauce nie ma miejsca na takie „metody”; i z czasem, oczywiście, nauka się oczyści od podobnych nielogiczności. Lecz tymczasem w wielu jeszcze naukach, szczególnie w większości tak zwanych nauk humanistycznych i społecznych, sposoby takie są stosowane i kwitną nie mniej bujnie, niż w życiu potocznym.
Wprawdzie w teoriach, tworzonych przez uczonych, materiał, od którego odbywają się skoki orzeczeń na terminy ogólne, jak „prawo”, „moralność”, lub „zjawisko społeczne” (w socjologii), składa się zwykle nie z jednostek lub dziesiątków faktów kon-kretnych, lecz z ilości znacznie większych; np. wspomniana już teoria socjologiczna, która dopatruje się u podstawy wszystkich zjawisk społecznych i procesów historycznych działania czynnika ekonomicznego, jak również teoria Tarde’a i różne inne teorie socjologiczne, mają za podstawę i przytaczają na „dowód” swej słuszności bardzo liczne fakty z życia różnych narodów i epok; natomiast twierdzenia klasowe, wytworzone wskutek skoków orzeczeń teoretycznych na gruncie naukowym, mają zwykle zakres niepomiernie szerszy i pretensje znacznie ambitniejsze w porównaniu do teorii, tworzonych i wypowiadanych w pokojach dziecinnych i salonach. Zasadniczo zaś procedura logiczna tworzenia i udowadniania takich teorii zachowuje te same wady niezależnie od tego, czy skok orzeczenia na klasę odbywa się z jednostki, czy też z setki lub nawet tysięcy przedmiotów konkretnych. Nawet między milionem okazów danej klasy a samą klasą odległość logiczna jest olbrzymia (por. wyżej str. 73—74), a zatem skok z miliona przedmiotów klasy na klasę jest ze stanowiska logiki skokiem olbrzymim, wnioskiem dowolnym i nienaukowym.
Co się tyczy doboru terminów ogólnych, na które mają dążność dokonywania skoków orzeczenia teoretyczne w dziedzinie naukowej, to ma tu wielkie znaczenie okoliczność, że uwaga jest zwykle zwrócona na jedną klasę wybraną i specjalnie badaną, np. na „prawo”, „moralność”, „zjawiska społeczne”, „państwo” lub tp., a wskutek tego formułowane przez uczonych orzeczenia mają dążność do przeskakiwania nie na rozmaite klasy, lecz właśnie na tę jedną klasę specjalnie interesującą; pod tym względem dobór terminów ogólnych, z którymi się łączą orzeczenia teoretyczne, ma tu charakter mniej przypadkowy i zmienny niż w dziedzinach innych, nienaukowych. Lecz zasadniczo i ten też dobór ma charakter przy-padkowy i dowolny, naukowo nie uzasadniony. Fakt, że w danej dziedzinie mówi się specjalnie o pewnej klasie (lub nawet tylko o pewnej nazwie ogólnej, np. o wyrazie „prawo”, nie umiejąc wskazać odpowiedniej klasy zjawisk), nie stanowi dostatecznej racji logicznej do odpowiedniego adresowania różnych orzeczeń, zdobytych na gruncie znajomości zjawisk j ednostkowych.
Gdy się pozostawi na stronie zasady logiki (a w ich liczbie zasadę podstawową, nazywaną „zasadą racji dostatecznej”, principium rationis sufficientis, która zabrania twierdzić czegokolwiek bez dostatecznej podstawy) i postawi pytanie o trafność faktyczną teorii, o prawdopodobieństwo i stopień słuszności obiektywnej (a pod względem logicznym przypadkowej), jaką mogą osiągnąć teorie tworzone w sposób opisany, to nie można twierdzić, rzecz jasna, że wszystkie podobne teorie są obiektywnie błędne. Zwłaszcza w nauce, gdzie każda teoria dla osiągnięcia i zachowania obywatelstwa musi zwykle przezwyciężyć próby obalenia lub modyfikacji, podejmowane przez innych badaczy, gdzie odbywa się ostra i ciężka „walka o byt” i pozostają przy życiu tylko doktryny najlepiej przystosowane, można się spodziewać, że z biegiem czasu muszą się wytwarzać i nagromadzać także teorie obiektywnie trafne, choć metody tworzenia pojęć i sądów klasowych są niedoskonałe.
Lecz pojedynczy badacz, który tworzy sądy klasowe za pomocą skoków orzeczeń na terminy ogólne, opierając się na przyzwyczajeniach językowych, ma na ogół niewielkie szanse, by odgadnąć trafnie, by osiągnąć teorię obiektywnie słuszną.
Można wprawdzie przypuścić, że jego teorie w normalnych warunkach (gdy zjawiska konkretne były poprawnie zaobserwowane i stwierdzone) nie będą absolutnie wadliwe (nawet przekonanie, że wujowie są ludźmi o długich brodach, nie stanowi teorii całkowicie fałszywej); będą one jednak zwykle ujawniały wadliwość względną, będą stanowiły teorie skaczące lub kulawe, albo wykazywały obie wady jednocześnie.
Przedmioty konkretno-realne wykazują zwykle połączenie bardzo licznych cech (por. wyżej przykład cygar wagi 10 gramów) i wskutek tego mogą być elementami bardzo wielu klas (odpowiadających pojedynczym cechom lub różnym ich połączeniom); jeżeli więc badacz nie stosuje świadomie zasady określenia klasy jedynie stosownej, adekwatnej względem danej teorii, i odniesienie orzeczeń teoretycznych do tych lub innych klas zależy od różnych czynników przypadkowych, to prawdopodobieństwo połączenia orzeczenia z klasą niewłaściwą jest na ogół znacznie większe, niż prawdopodobieństwo tak szczęśliwego zbiegu okoliczności, aby orzeczenie skoczyło właśnie na klasę adekwatną. Jeżeli zaś sytuacja jest taka, że klasa adekwatna względem danego orzeczenia teoretycznego lub całego ich szeregu nie posiada wcale odpowiedniej nazwy w języku (co powinno, jak zaznaczono poprzednio, zachodzić często w dziedzinie zjawisk psychicznych), wówczas na gruncie przeniesienia orzeczeń z przedmiotów konkretnych na klasy, tworzone podług nawyknień terminologicznych, mogą powstawać wyłącznie teorie wadliwe, bądź kulawe, bądź skaczące, bądź też zawierające obie te wady.
Sytuacja nie jest lepsza, gdy dla wszystkich lub co najmniej niektórych teorii istnieją stosowne terminy klasowe w języku potocznym, lecz dana nauka ignoruje te nazwy klasowe oraz zakresy ich stosowania, a poddaje się natomiast tradycjom języka zawodowego, który wyodrębnia przy pomocy swych terminów grupy eklektyczne.