Przyglądając się argumentom używanym do uzasadnienia przymusu szczepień wśród dzieci (nigdy wśród dorosłych) stwierdziłam, że wiele z nich bazuje na nietrafionych porównaniach i wnioskach z takich porównań (patrz mój pierwszy tekst „Epidemia nietrafionych analogii…”). Niektóre z nich są obarczone błędami logiczno-merytorycznymi lub wybiórczo przedstawiają jedynie korzyści z masowych szczepień. Inne jeszcze sięgają do czasów epidemii nieporównywalnie cięższych chorób wywołanych wirusem ospy prawdziwej czy polio.
W kilku kolejnych tekstach spróbuję przedstawić moje spostrzeżenia i uzupełnić brakujące strony danego aspektu szczepień bądź wykazać, dlaczego uważam niektóre stanowiska za błędne. Całą serię rozpocznę komentarzem do argumentu często powtarzanego w dyskusjach między zwolennikami przymusu szczepień (cudzych dzieci) i rodzicami będącymi przeciwko przymusowi szczepień. W dyskusjach takich bezrefleksyjnie powtarzany jest wniosek epidemiologów o
pozytywnym bilansie korzyści szczepień (zmniejszenie ilości powikłań poprzez zmniejszenie ilości zachorowań) i ryzyka szczepień (powikłań poszczepiennych) na poziomie populacji,
który jest następnie przekuwany na stwierdzenia typu:
według twardych dowodów naukowych prawdopodobieństwo powikłań pochorobowych u twojego dziecka jest [ileś tam razy] wyższe niż prawdopodobieństwo powikłań poszczepiennych.